Skip to content
Menu

Kamery patrzą
w inną stronę

Patryk Osadnik / Ślązag
Ilustracja: Adam Wójcicki

25 stycznia 2024

System premiuje nieuczciwych. Żaden przedsiębiorca, który liczy koszty składowania lub utylizacji odpadów niebezpiecznych, nie wygra z dziurą w ziemi, którą wystarczy zasypać – mówi prof. Mariusz Czop, ekspert od zanieczyszczeń środowiska.

Nikt, nawet władze środowiskowe, nie potrafi powiedzieć, ile mamy składowisk niebezpiecznych odpadów. Nikt ich precyzyjnie nie liczy i nie likwiduje – bo nie musi. Ustaliliśmy lokalizację niemal 200 nielegalnych składowisk odpadów niebezpiecznych.

Przeczytaj nasze multimedialne śledztwo „Polska leży na bombie”.

PATRYK OSADNIK: Czy jest ktoś, kto zna liczbę niebezpiecznych odpadów na terenie Polski?

MARIUSZ CZOP: Ekolodzy, organizacje przyrodnicze i ludzie, w pobliżu których domów zalegają setki, a czasem i tysiące ton niebezpiecznych odpadów. A także dziennikarze – od lat wszyscy starają się to ustalić, próbują dowiedzieć się, czy istnieje jakaś lista, na której znajdują się wszystkie zidentyfikowane składowiska odpadów niebezpiecznych w Polsce. 

Przemysław Błaszczyk z RMF Maxx ustalił, że takich bomb ekologicznych jest w Polsce ponad trzy tysiące, przy czym około 1500 to miejsca, gdzie nielegalnie magazynuje się lub składuje się odpady. Oczywiście do mediów trafiają przede wszystkim spektakularne place i hale pełne mauzerów [plastikowych zbiorników, które zazwyczaj mają pojemność 1000 litrów – red.] z toksycznymi substancjami, ale to również odpady w formie proszku czy zakopane gdzieś w polach beczki, których po prostu nie widać. Osobna kategoria to legalna gospodarka odpadów niebezpiecznych, która – o dziwo – istnieje, ale zdarza się, że i takie odpady ostatecznie trafiają na nielegalne składowiska.

Skala problemu jest ogromna, ale kiedyś ktoś będzie musiał go rozwiązać. Koszty będą liczone w miliardach.

Tekst powstał w ramach programu Fundacji Reporterów – Hub Dziennikarstwa Śledczego

Wierzymy, że dziennikarstwo śledcze to dobro publiczne.
Zostań naszym patronem, wesprzyj nas na Patronite.

Wspieraj Autora na Patronite

GIOŚ podał nam informację o 463 lokalizacjach składowisk niebezpiecznych odpadów w Polsce. To tylko ułamek całego problemu?

Trudno ocenić, co to za 463 lokalizacje na liście GIOŚ, bo naprawdę nie wiadomo, co się za tą liczbą kryje, czy tylko składowiska legalne czy liczba ta uwzględnia też miejsca nielegalne? Od dawna w urzędach odpowiedzialnych za nadzór nad gospodarką odpadami panuje ogromny chaos, a podawane dane stwarzający wrażenie kompletnie przypadkowych. Sporym problemem jest samo znalezienie miejsc, gdzie nielegalnie składowane są odpady niebezpieczne. Dziennikarz Roberto Saviano opisał, jak wygląda mafijna działalność związana z odpadami we Włoszech [„Gomorra – podróż po imperium kamorry” – red]). Tam przedstawiciele mafii, w dobrze skrojonych garniturach, jeżdżą po kraju i szukają opuszczonych gospodarstw, ruin zakładów przemysłowych, zapomnianych kamieniołomów. Tam tworzą dziuple, do których zwożą odpady.

Przez długi czas do Włoch trafiały odpady z garbarni w całej Unii Europejskiej, bo jedna z firm twierdziła, że ma niesamowity system usuwania z nich chromu. Okazało się, że po prostu trafiają do rzeki.
Producenci chętnie pozbywają się odpadów niebezpiecznych w dobrej cenie, bo na tym można sporo zaoszczędzić i znacznie podnieść swoje zyski.

W Polsce wygląda to podobnie?

Tylko że bez dobrze skrojonych garniturów. Członkowie mafii śmieciowych bardzo często szukają opuszczonych magazynów, a takie łatwo znaleźć w miejscach, gdzie kiedyś działał przemysł, np. w województwie śląskim. W innych rejonach bywają to byłe PGR-y – opuszczone i położone na odludziu. Tacy ludzie często są przyjmowani z otwartymi ramionami, kiedy opowiadają o innowacyjnych działaniach, jakie zamierzają wdrożyć. Często mydlą w ten sposób oczy samorządowcom, którzy cieszą się, że jakiś tam zapomniany zakład na terenie ich gminy odzyska dawny blask.
Później okazuje się, że trafiają tam setki mauzerów i pojawia się problem, którego utylizacja będzie kosztowała miliony złotych. Zdarza się, że ludzie – społecznicy – szybko orientują się, o co chodzi i reagują, a wtedy tacy inwestorzy znikają. Ten biznes, jak każdy inny przestępczy proceder, lubi ciszę i mrok.

Składowisko w Łaniętach. Zdjęcie: Grzegorz Broniatowski / Frontstory

W Polsce każdy może założyć firmę i zajmować się niebezpiecznymi odpadami?

To największy grzech decydentów w Polsce, którzy dopuścili do gospodarki odpadami firmy bez jakiegokolwiek potencjału technicznego czy zabezpieczenia finansowego.

Pamiętam czasy, kiedy co roku w telewizji pojawiały się materiały o polskich turystach, którzy utknęli w jakimś zagranicznym hotelu, bo biuro podróży ogłosiło upadłość i zostali tam pozostawieni bez jakiegokolwiek wsparcia. W końcu uznano, że należy ten rynek uregulować, aby zabezpieczyć turystów przed takimi sytuacjami.

W przypadku gospodarki odpadami taka refleksja nie nadeszła, a rządzący po 2015 r. przepisy nawet poluzowali. Aktualnie, aby przyjmować w Polsce odpady niebezpieczne i je magazynować, nie trzeba mieć żadnej instalacji, która zapobiegłaby potencjalnym zagrożeniom, np. odpowiednio zabezpieczonego terenu, a najlepiej magazynu, który zapobiegałby przedostawaniu się ewentualnych wycieków do gleby, jak i rozwiewaniu ulatniających się związków po okolicy.

Ministerstwo Środowiska wymyśliło swego czasu, że takie składowiska muszą być chociaż monitorowane. Ostatecznie, gdy dochodzi do podpalenia, kamery zazwyczaj są niestety zwrócone w innym kierunku. System, niestety, premiuje nieuczciwych przedsiębiorców. Żaden uczciwy przedsiębiorca, który liczy koszty składowania lub utylizacji odpadów, nie wygra z dziurą w ziemi, którą wystarczy zasypać.

Niedawno doszło do głośnego pożaru niebezpiecznych odpadów w Przylepie. Wykryto tam m.in. n-winyl, metylobenzen, ołów, toluen, ksylen. Co to za substancje?

W odpadach niebezpiecznych zawsze są dwie grupy: związki nieorganiczne i organiczne. W tym przypadku mamy jeden związek nieorganiczny, czyli jeden spośród otaczających nas pierwiastków – ołów. Metal ciężki, który jest bardzo szkodliwy dla ludzkich organizmów. Może spowodować nieodwracalne uszkodzenia mózgu. Na zatrucia ołowiem szczególnie wrażliwe są dzieci, które na wczesnym etapie rozwoju chłoną go jak gąbka. Udowodniła to m.in. Jolanta Wadowska-Król, która w latach 70. XX wieku badała dzieci oraz młodzież w okolicy Huty Szopienice (Katowice), cierpiące na ołowicę. Efekty mogą pojawić się dopiero w kolejnych pokoleniach.

Pozostałe substancje to związki organiczne, pochodzące z rozpuszczalników, farb itd. O ile liczba związków nieorganicznych jest ograniczona, tak związków organicznych jest nieskończenie wiele.

To powoduje m.in. problemy legislacyjne. Warto przypomnieć sobie aferę z dopalaczami, kiedy państwo wpisywało na listę kolejne substancje zabronione i od razu powstawały nowe. Często zdarza się, że służby ochrony środowiska nie są w stanie nawet scharakteryzować takiej substancji. Znam przypadek, kiedy woda była czarna jak smoła, cuchnęła chemikaliami,  ale standardowe badania nic nie wykazywały, a urzędnicy jak zwykle tylko rozkładali ręce.

Tak naprawdę w przypadku składowisk, gdzie są dziesiątki lub nawet setki różnych szkodliwych substancji, nigdy nie mamy pewności, co tam dokładnie się znajduje. Kiedy dochodzi do pożaru, w wysokiej temperaturze powstają kolejne trujące związki. To, co udaje nam się zidentyfikować, to tylko czubek góry lodowej.

W jaki sposób odpady niebezpieczne zagrażają ludziom w najbliższym otoczeniu?

Niewłaściwie zabezpieczone stanowią zagrożenie przede wszystkim dla obszaru, na którym się znajdują. Powstają wycieki, które przedostają się do gleby, a z czasem także do wód podziemnych. Poza tym, jeśli są składowane na otwartym terenie, to wiatr roznosi cząsteczki po okolicy, a ludzie je wdychają. Jeśli dochodzi do pożaru, to przede wszystkim ulatnia się dym pełen chemikaliów. 

Odpady w Bieruniu. Zdjęcie: Grzegorz Broniatowski / Frontstory

Kilka lat temu doszło do pożaru w województwie kujawsko-pomorskim. Beczki były wyrzucane w powietrze na kilkanaście metrów i tam wybuchały. Trzeba było wycofać ekipę gaśniczą. Często zapominamy o tym, co dzieje się z wodą, która jest używana podczas akcji gaśniczej. To hektolitry wody gaśniczej wymieszane z niebezpiecznymi substancjami, które częściowo odparowują, ale przede wszystkim przedostają się do gleby, na okoliczne tereny, do rzek.

Obok składowiska w województwie kujawsko-pomorskim znajdowały się plantacje truskawek. Służby stwierdziły, że nic im nie zagraża. Przypominam – najpierw dym, później woda, a na końcu osiadał tam popiół z pogorzeliska, którego nikt nie zabezpieczył. Później ludzie te truskawki jedli.

Zagrożenie utrzymuje się przez długi czas?

Na pewno problem i skażenie nie ogranicza się tylko i wyłącznie do powierzchni terenu, na którym doszło do pożaru. Czasami trudno jest ustalić, dokąd dotarła woda wymieszana z chemikaliami, jak daleko wiatr rozniósł popiół z pogorzeliska. Zazwyczaj zanieczyszczone wody gaśnicze wnikają do podłoża i zanieczyszczają grunt tam zalegający oraz wody podziemne. Jeśli popiół nie zostanie dokładnie usunięty, to występujące w nim substancje toksyczne będą wymywane przez wody opadowe. Niestety, takie obszary pogorzelisk pozostają trwale skażone, a dokładne usunięcie skutków pożaru może kosztować dziesiątki lub setki milionów złotych i potrwać dziesiątki lat. Znane mi przypadki sprzątania pogorzelisk zostały wykonane tylko pobieżnie, a wielu miejscach z braku środków takich prac nie podjęto w ogóle.

Mariusz Czop – profesor Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, ekspert z zakresu hydrologii, gospodarki wodnej oraz ochrony środowiska, specjalizujący się w modelowaniu, przenoszeniu i transformacji zanieczyszczeń. Autor lub współautor około 120 publikacji naukowych oraz 350 opracowań naukowo-badawczych.

Projekt realizowany jest z dotacji programu Aktywni Obywatele – Fundusz Krajowy, finansowanego z Funduszy Norweskich.

Tekst powstał w ramach programu Fundacji Reporterów – Hub Dziennikarstwa Śledczego. Projekt realizowany jest z dotacji programu Aktywni Obywatele – Fundusz Krajowy, finansowanego z Funduszy Norweskich. 

Avatar photo

FRONTSTORY.PL

Magazyn Fundacji Reporterów

CZYTAJ WIĘCEJ