Skip to content
Menu

Andromeda: ukraińskie puzzle

Anastasiia Morozova, Anna Gielewska
Ilustracja: ARD

26 września 2023

  • Nowe fakty ze śledztwa w sprawie wybuchów na Bałtyku. Odtworzyliśmy możliwą trasę jachtu Andromeda, który według śledczych kilku krajów brał udział w wysadzeniu gazociągów Nord Stream
  • Odkryliśmy tajemniczą sieć powiązań, która z Bałtyku – przez Polskę – prowadzi do Kijowa, do tajemniczego biznesmena
  • Choć Rustem A. stoi za spółką w centrum Warszawy, to o jego aktywności nie wiedzą polskie władze
  • Polskie służby twierdzą tymczasem, że rejs Andromedy miał charakter czysto turystyczny

Rok po wysadzeniu gazociągów Nord Stream wciąż nie wiadomo na pewno, kto stał za zamachem. Udało nam się zebrać i złożyć kolejne puzzle, które odsłaniają kulisy akcji, o której mówił i wciąż mówi cały świat.

FRONTSTORY.PL jako jedyne w Polsce bada sprawę wybuchów gazociągów na Bałtyku. Wiemy, że trzy tygodnie przed eksplozjami sześcioosobowa załoga wynajęła w Niemczech, niedaleko granicy z Polską, 15-metrowy jacht Andromeda. I że to właśnie Andromeda – według hipotezy badanej od miesięcy przez niemieckich, szwedzkich i duńskich śledczych – miała brać udział w sabotażu (na jachcie znaleziono ślady materiałów wybuchowych).

W maju ujawniliśmy, że za wynajem Andromedy zapłaciła spółka Feeria Lwowa, zarejestrowana na warszawskim Powiślu. W czerwcu – że Andromeda zatrzymywała się w Kołobrzegu, a załoga łodzi została sprawdzona przez polską Straż Graniczną.

Sprawę wybuchu badają niezależnie od siebie prokuratury w Niemczech, Danii, Szwecji i Polsce. Najintensywniej w Niemczech – gdzie we wrześniu 2022 r. sześcioosobowa załoga wynajęła Andromedę w porcie pod Rostockiem.

Wciąż nie znamy wszystkich elementów tej układanki. Dzięki wspólnemu, międzynarodowemu śledztwu FRONTSTORY.PL, „Expressen”, „Süddeutsche Zeitung”, „Die Zeit”, „Delfi Estonia”, NOS i telewizji ARD sprawdziliśmy i dopasowaliśmy do siebie jej kolejne, dotąd nieznane kawałki.

„Bezpieczeństwo w każdym sensie”

W lekkiej mgle rządowy samolot z białym orłem na burcie siada na pasie lotniska w Ronne na Bornholmie. Kilku mężczyzn w garniturach pakuje się do czarnych limuzyn. Tak zaczyna się dwudniowa wizyta Zbigniewa Raua, szefa polskiego MSZ, na duńskiej wyspie. Jest 12 września 2022 r.

Tekst jest efektem międzynarodowego śledztwa dziennikarskiego z udziałem „Süddeutsche Zeitung”, „Die Zeit” i nadawcy publicznego ARD (Niemcy), „Expressen” (Szwecja),  „Delfi” (Estonia), NOS (Holandia) i FRONTSTORY.PL (Polska).

Wierzymy, że dziennikarstwo śledcze to dobro publiczne.
Zostań naszym patronem, wesprzyj nas na Patronite.

Wspieraj Autora na Patronite

To ważna delegacja, bo za kilkanaście dni oba państwa, wspólnie z Norwegią, otworzą rurociąg Baltic Pipe. Minister dużo mówi o Rosji, o bezpieczeństwie, o zielonej energii. Jego ówczesny rzecznik – że wizyta pokazuje „jak ważne jest polsko-duńskie porozumienie dla budowania pokoju i stabilności w tym rejonie Morza Bałtyckiego”. Łukasz Jasina podkreśla, że tematem rozmów będzie „bezpieczeństwo Morza Bałtyckiego w każdym sensie: wojennym, politycznym i ekologicznym”. 

W tym samym czasie z portu Christiansø, małej wyspy około 20 km od Bornholmu, wychodzi w morze jacht pod niemiecką banderą. Jak się później okaże – pod pokładem ma wieźć oktogen (HMX), jeden z najsilniejszych ze współczesnych materiałów wybuchowych.

Oktogen to podstawa amunicji przeciwpancernej i pocisków przeciwlotniczych. Cenią go wojskowi i terroryści, bo nie jest wrażliwy na wstrząsy.

Ma też inną, ważną cechę: nie rozpuszcza się w wodzie.

Feeria Lwowa: firma na „słupa”

Za wynajem Andromedy zapłaciła spółka Feeria Lwowa z Warszawy. Oficjalnie działa w branży turystycznej, ale to firma-krzak: nigdzie się nie reklamuje, nie ma klientów, nie ma kontaktu z jej właścicielami. Jak wynika z dokumentów w Krajowym Rejestrze Sądowym, oficjalnie beneficjentką rzeczywistą spółki jest kobieta z miasta Kercz na okupowanym Krymie, a prezeską kobieta z Kijowa. Z obiema próbujemy kontaktować się od kwietnia, ale nie chcą z nami rozmawiać.

Gdy opisujemy tę sprawę wiosną, jesteśmy już niemal pewni, że prezeska Feeri jest „słupem”, została podstawiona. Przez kogo?

Pierwszą poszlakę znajdujemy na stronach polskiego Ministerstwa Sprawiedliwości – to dokument, z którego wynika, że sprawozdania finansowe Feeri zamiast prezeski czy właścicielki firmy wysyła do urzędu (w 2019 i 2020 r.) obywatel Ukrainy: 41-letni Rustem A.

Przez kilka miesięcy sprawdzamy, kim jest Rustem A.: prowadzi biznesy w branży rolniczej, ma firmę na Cyprze, mieszka na strzeżonym osiedlu w Kijowie (choć zdarza mu się podać, że mieszka w skromnym bloku). Biznesmen jak każdy inny? Niekoniecznie. W zeszłym roku ukraińska policja, badając sprawę dotyczącą prania pieniędzy, skonfiskowała około 126 tys. dolarów, 192 tys. euro oraz 139 tys. hrywien z jego sejfu. 

Podczas przeszukań śledczy znajdują także dokumenty i pieczątki trzech polskich firm: Ecopol, BB Aero i Feeria Lwowa. W archiwach w Ukrainie znajdujemy kolejny dowód na to, że w centrum Warszawy działa firma, która ukrywa prawdziwego właściciela. W aktach innej sprawy związanej z Rustemem A., które poznaliśmy, także pojawiają się wzmianki o Feerii i BB Aero (sprawa jest w toku).

Pięć tysięcy za minutę rozmowy

Pod koniec czerwca dwa nasze źródła w Ukrainie potwierdzają: to Rustem A. stoi za Feerią Lwowa. Firma jest więc zarejestrowana „na słupy”. Kim są „słupy”? Oficjalna właścicielka Feeri jest po prostu kuzynką A., a prezeska – ukraińską pracownicą.

Odnajdujemy trzecie źródło: osobę, która ma wiedzę o księgowości Feerii. Potwierdza, że to Rustem A. jest prawdziwym właścicielem spółki. I że nie jest kryształową postacią: – Kilka lat temu miałem kontakt z władzami w sprawie prania brudnych pieniędzy. Pamiętam, że jeden z banków zamknął konto jednej z osób związanych z tą spółką – wspomina.

Rustem A. nie jest szczególnie aktywny w mediach społecznościowych, ale w maju tego roku zamieszcza w nich fotografię zrobioną przed sklepem w Londynie. To lokal znanego rosyjskiego dysydenta, zdeklarowanego przeciwnika Putina. 

Idziemy tym tropem – okazuje się, że w Londynie A. założył firmę Rapsodia Agro LPP. Jego wspólniczką jest Ludmyła Soboliuk. Soboliuk odnajdujemy też w polskim KRS – zasiada we władzach dwóch spółek, wysyłała także do sądu sprawozdania finansowe spółki Ecopol.

Wiemy, że nazwisko Rustema A. od kilku miesięcy jest znane niemieckim śledczym badającym sprawę Andromedy. Nie wiemy, czy kontaktowali się z biznesmenem. Gdy do niego dzwonimy, porównuje dziennikarzy do prostytutek i żąda 5 tys. dolarów za godzinę rozmowy: – Mój czas jest cenny – drwi. Rozmowa szybko się kończy.  

Jedziemy do jego domu na zamkniętym osiedlu w Kijowie. Na widok dziennikarzy przed swoją rezydencją zaczyna krzyczeć, chowa się w budynku. Kiedy nasi reporterzy próbują opuścić osiedle, dogania ich ciemnym BMW X3. Wysiada i fizycznie atakuje nasze dziennikarki – szarpie je, grozi, uniemożliwia opuszczenie terenu. W końcu jednej z nich wyrywa smartfona i rzuca nim o ziemię. Jest agresywny. Chce wiedzieć, skąd znamy jego adres. Gdy dziennikarki usiłują uciec przez metalowy płot, kaleczą dłonie.

Pokaleczone dłonie dziennikarek po konfrontacji z Rustemem A. Zdjęcie: FRONTSTORY.PL

Po chwili Rustem A. wsiada do samochodu i odjeżdża.

Docieramy do dwojga świadków, według których Rustema A. o wynajem Andromedy miał poprosić „wieloletni klient”.

Gdy kilka tygodni później znowu próbujemy z nim porozmawiać przez telefon, grozi śmiercią innemu z reporterów pracującemu przy śledztwie.

Gdzie cumowała Andromeda?

Jednym z problemów, jaki z Andromedą od miesięcy mają śledczy we wszystkich krajach, to brak zapisu jej podróży po Bałtyku. Dlaczego? Większość dużych jachtów używa systemu AIS, który zapisuje ślad łodzi na wodzie, na przykład odwiedzane porty. Andromeda nie miała takiego systemu.

Do niedawna wiadomo było jedynie, że 6 września 2022 r. wyczarterowana w firmie Mola Yacht łódź marki Bavaria wypłynęła spod Rostocku. Ustaliliśmy, że zatrzymała się też w niemieckim Wiek na Rugii, na duńskiej wyspie Christiansø w Daniii (niedaleko rurociągów Nord Stream), w szwedzkim Sandhamn, najprawdopodobniej ponownie w Christiansø i – na pewno – w polskim Kołobrzegu, gdzie została wylegitymowana przez polską Straż Graniczną.

Jacht Andromeda w marinie w Hohe Düne, 21.06.2023 r. Zdjęcie: Norddeutscher Rundfunk

Skąd to wiemy? Przeanalizowaliśmy dane z urządzeń AIS setek innych jachtów, które między 6 a 26 września znajdowały się w portach na Bałtyku między Niemcami, Danią, Szwecją i Polską. Skontaktowaliśmy się z ich właścicielami lub kapitanami, rozmawialiśmy z pracownikami portów.

Ustalamy, że 12 września Andromeda cumowała w Christiansø. W tym czasie zawijały tam dwa polskie jachty. Czy ich załogi zapamiętały duży jacht pod niemiecką banderą? Odnajdujemy jednego z polskich kapitanów, który w kilku rozmowach odtwarza kolejne szczegóły tamtego dnia. Jego łódź zacumowała nocą przed Bavarią 50. Z relacji kapitana: „Jeden z kolegów nie mógł zasnąć i aby zabić czas zrobił kilka krótkich spacerów po wyspie, kilkakrotnie przechodząc obok jachtów. Za każdym razem gdy przechodził obok Bavarii słyszał rozmowy w języku ukraińskim i uważa, że cała załoga była ukraińska. Pomimo późnej pory załoga tego jachtu nie spała”. 

Kapitan mówił po polsku?

Nad ranem, po 4-5 godzinach, bosman portu poprosił o przestawienie obu jachtów. Na jachcie za rufą polskiej łódki nikt nie odpowiedział na jego wezwania, polska załoga jednak się przecumowała. Niedługo później Bavaria wyszła z portu: „Zwróciła naszą uwagę, ponieważ na stalowej linie pod masztem, na której zawieszone są małe flagi krajów odwiedzanych przez jacht, znajdowały się flagi Polski, Niemiec i Ukrainy.”

Kapitan pamięta też, że gdy jachty się mijały, wychodząc z portu, skiper Bavarii zażartował do niego po polsku: „I co, nie trzeba było jachtu przestawiać?”

Dopytujemy, czy kapitan Bavarii mówił ze wschodnim, rosyjskim lub ukraińskim, akcentem? Kapitan w pierwszej chwili jest przekonany, że to Polak, choć rozmowa jest bardzo krótka, na odległość 10-15 metrów (…). Po dodatkowych konsultacjach z załogą przysyła mejla: „Mój kolega, który był na Ukrainie wielokrotnie, kilkakrotnie przechodził obok tego jachtu i uważa, że wszystkie osoby były Ukraińcami. Jednak przyznam szczerze, że skiper, który do mnie krzyczał wydawał mi się Polakiem”.

Nie mamy stuprocentowej pewności, że jacht Bavaria, napotkany przez polskiego kapitana, to była Andromeda (zdjęcia, którymi dysponujemy, nie pozwalają tego ostatecznie rozstrzygnąć). Czy to możliwe, żeby załoga biorąca udział w sabotażu była tak nieostrożna, by wieszać na jachcie ukraińską i polską flagę? 

Pod koniec drugiego tygodnia września pogoda na Bałtyku gwałtownie się pogarsza, wiatr osiąga prędkość do 20 węzłów, fale są wysokie nawet na 2 metry.

Zapewne dlatego jacht cumuje w Sandhamn, nieopodal Karlskrony, daleko od miejsc wybuchów gazociągów. Szwedzki port opuszcza po południu lub wczesnym wieczorem 14 września.

Jedna z osób, które tego dnia przebywały w porcie w Sandhamn (chce pozostać anonimowa) zapamiętała łódź pod niemiecką banderą z załogą, którą uznała za „załogę z Polski”. – To była większa żaglówka, jej załoga dużo paliła i głośno rozmawiała – twierdzi świadek, który zapamiętał też, że wśród kilkuosobowej, męskiej załogi, była kobieta. Kapitan miał być „krzepkim mężczyzną z lekką nadwagą”.

Dlaczego nie pomogliście?

Wieczorem 13 września 60-letni żeglarz z Bremy zacumował w Sandhamn tuż za jachtem z Niemiec. Thorsten Bruns opowiada dziennikarzowi „Die Zeit”, że planował wtedy przeprawę na niezamieszkałą wyspę, ale plany popsuła pogoda.

Niemiecki żeglarz Thorsten Bruns. Zdjęcie: Richard Fonville/NOS/Nieuwsuur

Właśnie przygotowywał kolację na jachcie, gdy do portu wpłynęła łódź sterowana przez samotnego żeglarza. Manewry w ciasnym porcie, przy silnym wietrze, to jedne z najtrudniejszych manewrów w żeglarstwie – dlatego żeglarze pomagają kolegom, którzy żeglują w pojedynkę, odbierając od niech w porcie cumy. To część morskiej kultury. Jednak załoga Bavarii, jak mówi Bruns, nie zwraca uwagi na samotnika. Oburzony pyta załogę po angielsku: – Dlaczego nie pomogliście?

Podobnie jak świadek na Rugii i drugi świadek w Sandhamn, Bruns pamięta sześć osób, pięciu mężczyzn i kobietę. Dwaj mężczyźni, do których podszedł, mieli  „wojskowe, krótkie fryzury” i wyglądali na wysportowanych. Bruns szacuje ich wiek na około 40 lat. Jeden z nich przetłumaczył pytanie po angielsku na „język wschodnioeuropejski”. Ale reszta załogi nie zareagowała. 

Wiemy, że w Sandhamn 13 września jedna z łodzi została zatankowana 193 litrami oleju napędowego – mniej więcej tyle paliwa zużyłby jacht taki jak Andromeda, gdyby przypłynął na silniku z Rugii przez Bornholm i Christiansø. Żeglarze płacą około 500 euro w gotówce. Po południu tego samego dnia Andromeda wypływa w morze.

W kolejnych dniach pogoda się poprawia, fale ustają.

W drodze powrotnej Andromeda staje m.in. w Kołobrzegu, tam sześcioosobową załogę legitymuje polska Straż Graniczna. Do portu wyjścia, Rostock Hohe Düne, wraca dopiero w nocy 23 września. Załoga schodzi na ląd – ale nie odbiera kaucji. Czy byli to ci sami ludzie, którzy zacumowali tutaj 16 dni wcześniej i którzy zatrzymywali się w portach w czterech krajach? Czy załoga lub sprzęt mogły zostać wymienione np. na otwartym morzu? Tego nadal nie wiemy.

Niemieccy śledczy: Nord Stream wysadzono z Andromedy

14 czerwca w Bundestagu, na zamkniętym posiedzeniu Komisji Spraw Wewnętrznych, występuje Lars Otte, zastępca prokuratora federalnego. Przedstawia stan dochodzenia w sprawie Andromedy: „Czy takie przestępstwo mogło zostać popełniona przy użyciu ‘zwykłego’ jachtu, czy też potrzebny jest znacznie (…) większy sprzęt? To zawsze jest kwestią dyskusji. Ocena ekspertów jest następująca: tak, jest to również możliwe w przypadku jachtu takiego jak ten, o którym mowa. (…) Mamy mocne powody aby zakładać, że ten właśnie jacht został użyty do popełnienia przestępstwa”.

Lars Otte zastrzega: przy tym stanie śledztwa nie jest w stanie powiedzieć, czy akcję na Bałtyku kontrolowało państwo ukraińskie.

Prokurator dodaje, że śledczym udało się też niemal na pewno zidentyfikować osobę, która – jak mówi – „mogłaby być zaangażowana niekoniecznie jako członek załogi, ale także w inny sposób”. 

Jaką osobę spoza załogi Andromedy może mieć na myśli Otte?

Nic o tym nie słyszałem

Z nieoficjalnych informacji wynika, że w niemieckim śledztwie pojawia się kilka nazwisk, między innymi niejaki „Stefan Marcu” (pisaliśmy o nim więcej w pierwszej części śledztwa). Mężczyzna wynajmujący łódkę w porcie w Rostocku miał zdeponować rumuński paszport wystawiony na takie nazwisko. Niemieccy śledczy początkowo zidentyfikowali mężczyznę jako Walerego K., 27-letniego Ukraińca, który wrzucał do sieci swoje zdjęcia w mundurze. Wciąż nie wiadomo, jaką rolę miał odegrać w operacji – kilka miesięcy temu niemieccy śledczy pobrali DNA dziecka, które K. ma z byłą dziewczyną mieszkającą w Niemczech. Badanie miało przynieść jednak wynik negatywny. To by oznaczało, że Walery K. sam nie był na Andromedzie.

Kolejnego nazwiska, które pojawia się w niemieckim śledztwie, nie podajemy ze względów bezpieczeństwa, zmieniamy je na „Maksym B.”. To młody Ukrainiec, pracujący dla estońskiej firmy żeglugowej, która otrzymywała rządowe kontrakty od Ukrainy. Maksym B. miał wysłać mail z paszportem Marcu do właściciela Andromedy ze swojego prywatnego adresu – niemieccy śledczy ustalili dzięki temu jego maila, a potem – tożsamość. 

Udaje nam się dotrzeć do Maksyma B. Twierdzi, że nigdy nie słyszał o Andromedzie, nie zna nikogo z załogi, być może ktoś włamał mu się do skrzynki. Czy rzeczywiście ktoś mógł wykorzystać jego komunikację elektroniczną, żeby zmylić tropy? Tego nie wiemy.

Na pokładzie jachtu – według ustaleń niemieckich śledczych – znajdowało się pięciu mężczyzn i jedna kobieta. Przypomnijmy: kobieta została też zapamiętana przez jednego ze świadków, który widział Andromedę w porcie Sandhamn. 

Pozostałe pięć osób to mężczyźni z bułgarskimi i rumuńskimi paszportami, wystawionymi głównie na pospolite nazwiska. Świadkowie, do których dotarliśmy, odtwarzając trasę Andromedy, opisują załogę jachtu jako głośną, raczej nieprzyjazną i niepomocną w portach. Według ich relacji mężczyźni mieli rozmawiać ze sobą w „języku wschodnioeuropejskim”. 

– Ale nie po rosyjsku – mówi nam bosman portu w Kołobrzegu, który zawiadomił straż graniczną. Pierwszy raz rozmawiamy z nim kilka miesięcy temu. Gdy kontaktujemy się ponownie, rozmawiać już nie chce – otrzymał zakaz od polskich służb.

Co wiemy o skiperze jachtu? W niemieckim śledztwie ma pojawiać się nazwisko „Mihail Popov” – patent żeglarski i dowód na takie nazwisko załoga miała przedstawić przy wynajmie Andromedy. Kim naprawdę jest Popov – nie wiadomo. 

W przypadku Popova śledczy zadają sobie to samo pytanie, co w przypadku Maksyma B. i Stefana Marcu: czy ktoś użył zdjęcia, starego paszportu, nazwiska – tak jak robią to służby specjalne – by zmylić tropy?

W świecie szpiegowskich operacji i gier wszystko jest możliwe. Niektórzy eksperci nadal uważają, że trop prowadzący na Ukrainę to zasłona dymna. Były agent niemieckiej Federalnej Służby Wywiadowczej (BND) Gerhard Conrad uważa, że historia Andromedy jest „zbyt piękna, by mogła być prawdziwa”.

Polska: tajne przez poufne

Wątpliwości nie ma tymczasem polska prokuratura.

Gdy śledczy kilku krajów (Niemcy, Szwecja, Dania) usiłują ustalić prawdziwą tożsamość członków załogi jachtu, listą nazwisk – przynajmniej tych podanych przez samych załogantów – dysponuje od miesięcy polska prokuratura.

Przypomnijmy:  polska Straż Graniczna skontrolowała sześcioosobowa załogę Andromedy podczas jej postoju w Kołobrzegu. Niewykluczone, że polscy śledczy dysponują także materiałem wideo i zdjęciami członków załogi, pozwalającymi na ich identyfikację.

Jednak, mimo wielu pytań, które od miesięcy kierujemy zarówno do polskiej prokuratury, jak i Straży Granicznej, obie instytucje konsekwentnie odmawiają nam odpowiedzi, zasłaniając się poufnością postępowania.

Nie tylko nam prokuratura nie chce ujawnić, co wie na temat Andromedy i wysadzenia Nord Stream. W połowie maja Niemcy zwrócili się do niej z europejskim nakazem dochodzeniowym o udzielenie informacji. W efekcie doszło do spotkania niemieckich i polskich śledczych, jednak nieoficjalnie wiadomo, że o żadnej ścisłej współpracy wciąż nie ma mowy.

Według stanowiska polskiej prokuratury z czerwca, nie ma „bezpośrednich dowodów wskazujących na udział osób znajdujących się na jachcie Andromeda w dokonaniu uszkodzenia rurociągu Nord Stream”, jak również „brak jest jakichkolwiek dowodów które wskazywałyby na udział obywateli polskich w wysadzeniu rurociągu Nord Stream.”

Andromeda? „Rejs turystyczny”

Dlaczego w takim razie polskie służby w czerwcu przeszukały lokal na warszawskim Powiślu, w którym mieści się wirtualne biuro spółki Feeria Lwowa? Czym zakończyło się to przeszukanie? Podobnie jak w przypadku pozostałych pytań – i tu nie uzyskaliśmy odpowiedzi.

Kilka tygodni temu dziennikarze ARD, naszego partnera w śledztwie, mają okazję zadać pytania Stanisławowi Żarynowi, ministrowi w Kancelarii Premiera, który odpowiada za bezpieczeństwo informacyjne. 

Stanisław Żaryn
Stanisław Żaryn, minister w Kancelarii Premiera, w trakcie rozmowy z naszymi dziennikarzami. Źródło: NDR

Nieoczekiwanie Żaryn oświadcza do kamery, że polska prokuratura „zna całą marszrutę tego jachtu” [Andromedy – red.]: – Wiemy, że on [jacht – red.] rzeczywiście na chwilę zawinął do polskiego portu. W tym porcie był kontrolowany przez straż graniczną. Wiemy, że on później wypłynął. Mamy również jasność, że na tym jachcie nie znajdowały się żadne ładunki, żadne materiały, które mogły posłużyć do wysadzenia Nord Stream drugiego czy pierwszego. Znaczy ta operacja, ta jednostka nie miała związku z tymi zdarzeniami – dodaje. Zdaniem Żaryna istnieją za to ślady wskazujące na Rosję. 

Dopytywany o to, czy wie, kto był na Andromedzie, Żaryn rozwija: – Z tego, co wiem byli to ludzie, którzy raczej szukali rozrywki, raczej ten rejs miał charakter typowo turystyczny. Tam nie było nikogo, kto miałby chociażby przeszkolenie wojskowe czy związane z działaniami o charakterze sabotażowym. To był jacht, który nie wzbudził żadnego alarmu wśród naszej załogi, która go kontrolowała i nie był to jacht, który miałby jakieś możliwości działań militarnych.

Dlaczego, skoro polska prokuratura tyle wie, nie dzieli się informacjami z sojusznikami? 

Czy to w ogóle jest wykonalne?

We wrześniu 2023 r., rok po wysadzeniu Nord Stream, z Rostocku na Morze Bałtyckie wyrusza statek ze specjalną ekspedycją nurkową. Kieruje się na Nord Stream, do miejsca, z którego zdjęcia po wybuchu obiegły świat. Załoga to profesjonalni nurkowie, którym towarzyszą dziennikarze – ekspedycję organizuje nasz partner w śledztwie, telewizja ARD. Nurkowie mają sprawdzić, czy do sabotażu można było użyć jachtu takiego jak Andromeda.

Eksperci od nurkowania za słaby punkt takiej operacji uważają trap kąpielowy na rufie jachtu – jest niestabilny, mógłby uderzyć nurków podczas wynurzania. 

Wyprawa nurkowa zorganizowana we wrześniu 2023 r. Zdjęcie: ARD

Profesjonalny statek nurkowy, który płynie na miejsce wybuchów, jest znacznie większy niż Andromeda, wyposażony w ponton i naszpikowany technologią. Mimo to pierwsze nurkowanie się nie udaje – nurkowie nie mogą znaleźć rurociągu. Każdy z trzech nurków ma na sobie sprzęt ważący ok. 100 kg, specjalnie skonstruowany ponton osiąga granice ładowności. – To maksymalnie trudne i wymagające, nawet dla nas, którzy zajmujemy się nurkowaniem na co dzień – mówi Gary Krosnoff, który prowadzi wyprawę. 

Następnego dnia załoga zmienia lokalizację, tym razem nurkowie docierają do dna morskiego. Mają ze sobą kamery, które przekazują obraz drogą radiową. Z pomocą silnych lamp szukają rurociągu. 

Po chwili ich oczom ukazuje się połamany metal Nordstream 2 – rura wyrastająca z dna na ponad metr. Po powrocie na pokład nurkowie oceniają: przy odpowiedniej pogodzie, z dobrą echosondą – jak mówi nurek Derk Remmers – zejście do rurociągu jest wykonalne.

Czerwcowy scenariusz 

Holenderski wywiad wojskowy (MIVD) jest znany ze skuteczności – to on m.in. prowadził śledztwo w sprawie zestrzelenia samolotu pasażerskiego MH17 nad wschodnią Ukrainą. Dzięki temu trzech sprawców, w tym pułkownik FSB, zostało zaocznie skazanych na dożywocie.

I to właśnie MIVD przekazało CIA w czerwcu 2022 r. – a więc ponad trzy miesiące przed atakami – zaskakująco precyzyjne informacje na temat planowanego ataku na Nord Stream. Atak miał początkowo nastąpić właśnie w czerwcu, po zakończeniu manewrów Baltops na Morzu Bałtyckim (trwały do połowy miesiąca). 

Według ukraińskiego źródła MIVD, właśnie wtedy po raz pierwszy sześcioosobowa załoga planowała wynająć statek pod Sztokholmem. Sprzęt miał być przystosowany do nurkowania. Jako „przykrywkę” załoga podawała, że chce eksplorować wrak na Morzu Bałtyckim, leżący pięć kilometrów od podwodnego rurociągu.

Ekipa posługiwała się fałszywymi paszportami wystawionymi na nazwiska obywateli jednego z unijnych państw wschodniej Europy. Planowaną datą sabotażu miał być 19 czerwca.

Po uzyskaniu tej informacji CIA miało przestrzec ukraińskie władze przed reaizacją takiej operacji. Chwilę później wiadomość o planowanym ataku dotarła także do niemieckich służb. Gdy domniemana data wysadzenia rurociągów (19 czerwca) minęła, niemieckie służby oceniły informację CIA jako niewiarygodną.

Wrzesień 2022 r., na Bałtyku trwają właśnie coroczne manewry NATO, organizowane przez niemiecką marynarkę, gdy jacht Andromeda wypływa z Rostocku.

26 września o 02.03 czasu środkowoeuropejskiego wybucha pierwsza rura Nord Stream.

Współpraca: Wojciech Cieśla

Tekst jest efektem międzynarodowego śledztwa dziennikarskiego z udziałem „Süddeutsche Zeitung”, „Die Zeit” i nadawcy publicznego ARD (Niemcy), „Expressen” (Szwecja),  „Delfi” (Estonia), NOS (Holandia) i FRONTSTORY.PL (Polska).

 

CZYTAJ WIĘCEJ