Skip to content
Menu

PAMIĘTNIK Z WOJNY

Anastasiia Morozova, Konrad Szczygieł
Zdjęcie: Wojskowa Administracja Obwodu Sumskiego

2 marca 2022

Robię śniadanie, gdy dzwoni telefon. W słuchawce głos Julii: – Tato, wiesz, że zaczęła się wojna?

Sumy, 260-tysięczne miasto na północ od Charkowa, daleko na wschód od Kijowa. 13-letnia Aleksandra razem z tatą i mamą Oksaną mieszka w domu na przedmieściach. Dziadek Aleksandry, 78-letni Iwan – w poradzieckim bloku w centrum miasta. Jej babcia Nina – we wsi nieopodal Sum. Jak wygląda ich wojenna codzienność? Oto pamiętnik rodziny naszej dziennikarki, Anastasii. Jej bliscy zostali w przygranicznym mieście, w którym toczą się jedne z najcięższych walk wojny Rosji przeciwko Ukrainie.

Dzień 1. Czwartek. 

Iwan: – Wstaję wcześnie rano, jak co dzień, o 5. Słyszę huk uderzenia, myślę: „Co to może być? Brzmi jak eksplozja”. Trudno rozpoznać co, niemal całkowicie straciłem wzrok, gdy miałem 16 lat. Robię ćwiczenia oddechowe, to pomaga gdy skacze mi ciśnienie. Dzwoni moja opiekunka i mówi: „Nie wiem, czy przyjeżdżać do ciebie, czy nie, te huki…”. To było jak wojna. 

Około 7:30 dzwoni z Kijowa Julia, moja córka. Jest przestraszona i zdenerwowana, nigdy nie dzwoni tak wcześnie. Rozmowa się urywa, a ja słyszę kolejne uderzenia. Odkładam telefon, staram się uspokoić. Przygotowuję śniadanie, gdy znów dzwoni telefon. W słuchawce głos Julii:  „Tato, czy wiesz, że zaczęła się wojna?”. 

Aleksandra:Jesteśmy w domu, nikt nie wychodzi. Jest cicho, nie słyszymy jeszcze odgłosów wojny. Jemy śniadanie i nie ruszamy się z miejsca. Nie wchodzimy na piętro, chyba, że idziemy do toalety. Staramy się odwrócić uwagę od wojny oglądając telewizję, ale w telewizji są tylko wiadomości z wojny.

Nina: – Podczas alarmu chowam się w łazience. O nadciągających wojskach ostrzegają syreny.

Oksana:O 7 rano Sasza dostała telefon od przyjaciółki, że wojska rosyjskie atakują Melitopol. Zaczęła płakać. Powiedziałam: „Nie denerwuj się, twoja przyjaciółka żyje, a my zostaniemy w domu i też będziemy żyć”.  

Historie warte uwagi.
Zapisz się na nasz Newsletter
żeby żadnej nie przegapić

Dzień 2. Piątek

Aleksandra:  – Do łazienki na parterze wciągnęliśmy koc i poduszki. W łazience się kryjemy i na zmianę śpimy. 

Nina: Do naszej wsi przyjechały czołgi z Rosji, ale nie autostradą, tylko lokalnymi drogami. Nieopodal mojego domu zgubili się i cała kolumna zaczęła zawracać. Ludzie chowają się w piwnicach. U nas jest łatwiej z jedzeniem niż w mieście. Ci, którzy mają krowy, doją je i rozdają mleko za darmo – skupy go nie zbierają, bo są nieczynne. Tak samo jest z jajkami. 

Iwan:Przez cały dzień nic nie jem. Wdech i wydech, staram się uspokoić. Zostały mi tylko trzy tabletki na nadciśnienie. Byłem w sześciu aptekach w centrum, wszystkie są zamknięte. Dziś słyszałem kanonadę. Usłyszałem potężny strzał, słyszałem lecące pociski po niebie. Potem dowiedziałem się, że to był ostrzał z Gradów. Jeszcze się trzymamy.

Dzień 3. Sobota. 

Iwan: – Dobrze mi się śpi, gdy rano jest cicho. Kiedy wstaję zwykle nie ma światła, chyba administracja je wyłącza, żeby nie było widać, gdzie są domy cywilów. Wyglądam przez okno – w całej okolicy jest ciemno. 

Staram się nie zmieniać porannych nawyków. Codziennie zaczynam od ćwiczeń oddechowych. Codziennie też dzwoni do mnie szwagierka i pyta, jak minęła mi noc. Dziś zadzwonił do mnie znajomy i powiedział, że jeśli Putin tu przyjdzie, to woli się zastrzelić, niż żyć pod rządami Rosji.

Nina: – Poszłam do sklepu – nigdzie nie ma chleba. Rozmawiałam z koleżanką, której córka pracuje w piekarni. Powiedziała, że ​​mąka się kończy i może jej nie wystarczyć do poniedziałku. Wszystkie warzywa zostały sprzedane. Nie ma owoców, nie ma kasz, nie ma nabiału, nie ma makaronu, nie ma konserw. Pozostały tylko najdroższe ryby, na które nikogo nie stać: łosoś i pstrąg. Ceny natychmiast poszły w górę. Jajka kosztowały wcześniej 30 hrywien, teraz 40. Olej  – kiedyś 46 hrywien, teraz 70. Zamiast chleba kupiłam wczoraj ciastka, ale skończyły się, więc usmażyłam sobie naleśniki i jem z nimi barszcz. Mam zapasy jedzenia na tydzień. Dzięki Bogu w lecie przygotowałam dużo konserw: kompoty, ogórki, pomidory. 

Aleksandra: – Kolejny dzień, gdy słychać strzały i wybuchy. Próbujemy zasnąć, kiedy wydaje się, że strzelanina się skończyła. Ale nie potrafimy. Zasypianie jest niebezpieczne i nie mamy ochoty na sen. 

Sumy, Ukraina po ataku rosyjskich wojsk. Zdjęcie: Wojskowa Administracja Obwodu Sumskiego

Oksana: – Spacerowaliśmy dziś po mieście, celowo trzymaliśmy się z dala od głównych ulic. Po pierwsze, tak było bezpieczniej, a po drugie nie chcieliśmy oglądać zrujnowanego miasta. Podczas spaceru widzieliśmy kałuże krwi i piór. Ludzie w mieście, którzy dostali za darmo żywe kurczaki, zarzynali je na ulicach, bo w sklepach zabrakło mięsa.

Dzień 4. Niedziela

Iwan: – Zostało mi trochę tabletek na serce. Szukałem leków w aptekach w centrum miasta, ale wszystkie są zamknięte. Te które mam, szybko się kończą. Zwykle biorę pół tabletki dziennie, ale od kiedy zaczęła się wojna wziąłem już sześć. 

Nasłuchuję wiadomości z radia, nie mogę się od nich oderwać. Dzwonię do przyjaciół, pytam, skąd idą kolumny wojskowe. Dyskutujemy o informacjach z frontu, wymieniamy się wiadomościami.

Kiedy jest alarm, dzwoni do mnie synowa, bo choć mieszkam w centrum miasta nie słyszę syren. Mam zapasy z zeszłego tygodnia. Kupiłem dwa bochenki chleba, jeden z nich zamroziłem. Kupiłem też kilka ryb, też włożyłem je do zamrażarki. Mam wystarczającą ilość gotowanego jedzenia do czwartku i piątku. Jest barszcz, kasza kukurydziana, kasza gryczana, w zamrażarce mam gotową wątróbkę i mięso z kurczaka.

Oksana: – Wybuchów prawie nie słychać, ale to chyba dlatego, że mamy szczelne okna. Ale na przykład wczoraj zadzwonił do mnie znajomy i powiedział: „Niedaleko ciebie na lotnisku toczą się bitwy, słyszysz je?” Nie słyszałam. Dopiero gdy otworzyłam okno, zrozumiałam, że walki toczą się bardzo blisko. 

Dzień 5. Poniedziałek

Iwan: – Dzisiaj nie słyszałem alarmu, ale nie wiem, czy to dlatego, że mam słaby słuch, czy dlatego, że go nie nadali. Bo słuchałem dziś w radiu reportażu dziennikarki z Sum i mówiła, że kolumna idzie do miasta. Słyszałem tylko dwa wystrzały i myślę sobie, że kolumna musiała zostać szybko unieszkodliwiona. 

Ruchy rosyjskich wojsk przy mieście Sumy, Ukraina.

Nina: – Rosyjscy żołnierze chodzą lub jeżdżą po wsiach, wchodzą do sklepów, oferują rosyjskie pieniądze, ale oczywiście nikt im niczego nie sprzedaje. Na stacji proszą o benzynę, ale benzyny brak. Wiem, że w innych wsiach chodzą od domu do domu i żądają jedzenia. Wchodzą do sklepów, biorą wódkę, biorą jedzenie i nie płacą, tylko grożą karabinami. Czy jesteśmy w stanie się temu przeciwstawić? Cóż, spróbuj powiedzieć słowo, a cię zabiją. 

Słyszałam dziś w wiadomościach, że 75 proc. tego, co Putin przygotował na Ukrainę, już przepadło, że są wyczerpani. Tymczasem postanowiłam, że tysiąc hrywien, które dostałam za zaszczepienie się przeciw COVID, przekażę wojsku. W telewizji usłyszałam, że Ukraińcy przekazali już ponad 1,5 mld hrywien.

Oksana: – Wczoraj wyszliśmy z mężem do apteki, a Sasza została sama w domu i właśnie w tym momencie coś wybuchło, a przez miasto przejeżdżał sprzęt wojskowy. Nie wiem, gdzie była wtedy Sasza, ale zadzwoniła zapłakana: „Gdzie jesteście, gdzie jesteście, dzwonię już trzeci raz, strzelają do nas!”.

Dzień 6. Wtorek

Iwan: – Dzisiaj czuję strach. Zaczyna do mnie docierać, że już kiedyś bałem się w ten sam sposób. To było wtedy, gdy byłem dzieckiem, tuż po wojnie. Mama prosiła, żebym szukał na niezaoranych polach ziemniaków, które przezimowały. Zrobiliśmy z nich placki. Do mojego okna zapukał sąsiad i poprosił, żebym podzielił się jedzeniem. Dałem mu połowę tego, co mieliśmy. Kiedy moja mama się o tym dowiedziała, zaczęła krzyczeć: „Dlaczego to oddajesz? Sami nie mamy nic do jedzenia!”.

Przez pierwsze dni bardzo się martwiłem, że ceny idą w górę. Już wcześniej, zanim wybuchła wojna, zacząłem sobie wyobrażać, że pojawią się tu jacyś nowi przywódcy, zaczną ustalać własne zasady, rządzić nami, dyktować reguły. I to mnie martwiło bardziej niż głód. To uczucie już minęło. Słucham radia i słyszę o zwycięstwach naszych. 

Sumy, Ukraina po ataku rosyjskich wojsk. Zdjęcie: Wojskowa Administracja Obwodu Sumskiego

Nina: – Właśnie wróciłam ze sklepu. Kupiłam śledzie, jabłka, w sklepie jest znowu dużo chleba, przywożą go z Sum. Mówią, że udało się dostarczyć mąkę. Kupiłam bochenek. Miejscowa ferma drobiu rozdaje za darmo tacki z jajkami (1 tacka to 30 jajek) i żywe kury.

Oksana: – Przez pierwsze dwa dni brałam tabletki uspokajające. Gdy płonęła szkoła w pobliżu, ręce mi się trzęsły. Przez pierwsze cztery dni próbowaliśmy spać na zmianę. Często się budziłam. Potem do łóżka kładł się mąż, a ja szłam słuchać wiadomości i sprawdzać informacje z frontu w Internecie. Dopiero dzisiaj poszliśmy spać razem, w tym samym czasie. Tak zmęczeni, że oboje zasnęliśmy.

Raport z polsko-ukraińskiej granicy

Na przejściach granicznych od czwartku gromadzą się tłumy uchodźców. Jak mówią stojący w kolejkach Ukraińcy, ich długości nie liczą w kilometrach, ale w dobach, które muszą odczekać, zanim przedostaną się do Polski. 

Daria stoi już piątą dobę. Kilka kolejnych przed nią. Jedzie samochodem wraz z grupą znajomych. Na horyzoncie nie widać jeszcze przejścia granicznego. Sytuacja na granicy jest trudna, większość z uchodźców to kobiety z dziećmi, jak mówi nam Daria. Kolejka, w której stanęła, liczyła na początku 40 km. – Jesteśmy teraz 3 km od punktu kontrolnego. Teraz samochody jadą szybciej niż wczoraj, więc mam nadzieję, że wkrótce przejedziemy granicę – mówi z nadzieją w głosie. Ostatecznie udaje jej się przekroczyć granicę tego samego dnia, w którym rozmawiamy.

Na granicę dotarła busem, do którego przesiadła się z pociągu do Lwowa. Ucieka z Odessy. – Jedna z pierwszych bomb spadła tuż obok mojego domu w Odessie. Usłyszałem eksplozję o 5:14 – podaje precyzyjnie. – W drodze do Polski spotkałam Oksanę. Jest w czwartym miesiącu ciąży. Jedzie do męża, który pracuje w Polsce. Bała się zostać na Ukrainie – dodaje Daria. 

Ukraińcy czekający w kolejce są przytłoczeni tym, o czym dowiadują się z kanałów na Telegramie, które są dla nich głównym źródłem informacji. – Ludzie w kolejce po prostu siedzą w samochodach i czytają wiadomości. Są bardzo smutni – tłumaczy.

Wolontariusze z Polski i Ukrainy rozdają czekającym w kolejce wodę i jedzenie. W samochodzie razem z Darią jedzie dwoje dzieci. – Z dziećmi się nie nudzę i nie mam czasu, żeby płakać i martwić się tym, co dzieje się w Ukrainie, One jeszcze nic nie rozumieją. Dla nich to pierwsza tak długa podróż, pierwszy raz widzą tak dużo ludzi. Bawimy się zabawkami i czytamy im książki – mówi Daria. 

Według Straży Granicznej, we wtorek do Polski wjechało 98 tys. osób. W sumie od początku wojny, polską granicę przekroczyło ponad 453 tys. uchodźców z Ukrainy. 

Przy przejściach granicznych stoją kolejki samochodów. Część po to, by przekroczyć granicę i dostać się do Ukrainy. Inni czekają na swoich bliskich, którzy przekraczają granicę pieszo. W sznurze samochodów, na przydrożnych placach i parkingach czekają też Polacy oferujący darmowy transport – do Krakowa, Warszawy, Wrocławia. Stoją wzdłuż drogi lub w pobliżu przejścia, trzymają wypisane na kartkach imiona swoich bliskich lub nazwy miast, do których mogą zawieźć potrzebujących transportu. 

W Medyce-Szeginie, na największym i najbardziej uczęszczanym przejściu granicznym, zgromadzili się też wolontariusze z ciepłymi posiłkami, pomocą medyczną, odzieżą a nawet pluszowymi maskotkami. „Dwa dni temu kiedy byłem na Ukrainie, to po tamtej stronie w kolejkach było prawie ćwierć miliona osób. Teraz te kolejki się zmniejszają” – mówił wczoraj w radiu RMF Michał Dworczyk, szef kancelarii premiera. Jak przekonuje, po interwencji resortu spraw wewnętrznych oraz premiera i prezydenta, ukraińska straż graniczna uprościła procedury. „Kobiety i dzieci zostają przepuszczane właściwie bez kontroli” – dodaje Dworczyk.

Avatar photo

FRONTSTORY.PL

Magazyn Fundacji Reporterów

CZYTAJ WIĘCEJ