Skip to content
Menu

GRA O PLON

Wojciech Cieśla / Investigate Europe
Ilustracja: Alexia Barakou / Investigate Europe

24 czerwca 2022

Równe, identyczne jabłka cieszą oko w sklepie. Idealnie piękne i gładkie – to zasługa pestycydów. Środki chemiczne, nawet jeśli nie pozostają na owocach, zatruwają wodę, glebę, wybijają ptaki i owady 

Nadmiar chemii w rolnictwie to prosta recepta na ekologiczną katastrofę. Tymczasem decydenci – lobbowani przez przemysł chemiczny i rolników – boją się ograniczyć chemię na naszych talerzach 

Wojna w Ukrainie sprawiła, że lobbyści ruszyli do kolejnej, gigantycznej ofensywy. Wszystkimi sposobami próbują zablokować dyrektywę pestycydową. Kto wygra to starcie? Czy i kiedy Europa ograniczy toksyczną chemię w rolnictwie?

Wojna w Ukrainie jest głośna, tragiczna, obecna w każdym prasowym serwisie. Przykuwa uwagę. Wojna, o której piszą reporterzy Investigate Europe, toczy się po cichu, w gabinetach i na korytarzach Brukseli – i na polach całej Europy. Wojna o ograniczenie pestycydów na naszym kontynencie to świat podchodów lobbystów, kłótni naukowców i urzędników, raportów, manipulacji zmieszanych z faktami. Stawką jest ginąca przyroda. I niepewność co do tego, jak będzie wyglądał świat za 10 czy 20 lat. 

Pestycydy – chemiczne środki ochrony roślin – pomagają w uprawach, ale szkodzą zwierzętom, roślinom i ludziom, mogą powodować nowotwory. Mimo to w Unii zatwierdzonych jest ponad 400 aktywnych substancji pestycydowych, a ich globalna sprzedaż podwoiła się w ostatnich 20 latach. Europejski rynek jest jednym z największych na świecie.

W wojnie o pestycydy Unia chce ograniczyć ich użycie o 50 proc. do 2030 r. Po drugiej stronie o zachowanie status quo – i wielomiliardowe zyski – walczy przemysł chemiczny i związki rolników. Wojna w Ukrainie dostarczyła przeciwnikom regulacji argument: nie można ograniczać stosowania pestycydów i ryzykować niższych plonów w rolnictwie w czasie, gdy na szali jest globalne bezpieczeństwo żywności.

Strach przed głodem – to musi działać. Ale nie wszędzie. Wiele społeczności, które odwiedziliśmy tej wiosny, stara się zmienić sposób, w jaki zajmuje się rolnictwem. Rolnicy, z którymi rozmawiają reporterzy IE od Grecji po Norwegię i od Portugalii po Polskę mówią, że chcieliby ograniczyć stosowanie pestycydów – gdyby tylko alternatywne rozwiązania były dostępne i tanie.

Niemal wszyscy rolnicy, z którymi rozmawiamy, skarżą się na import: nawet jeśli jakiś pestycyd jest zakazany w UE, może trafić do kraju, w którym jest nadal dozwolony. Do kraju, który eksportuje produkty rolne do UE. UE powinna stosować te same zasady do produktów rolnych importowanych z Maroka czy RPA.

Spryskany raj się burzy 

Włochy, Południowy Tyrol, gmina Mals. Nad sadem, obok którego Günther Wallnöfer co wieczór prowadzi krowy z łąki do obory, rozciąga się czarna siatka. – Ma chronić jabłka i zapobiegać przenoszeniu pestycydów – wyjaśnia Wallnöfer, właściciel ekologicznej hodowli bydła i uprawy warzyw. 

Pomimo siatek Wallnöfer denerwuje się, gdy testuje próbki paszy dla zwierząt zebrane w pobliżu innych, konwencjonalnych sadów. Mimo technik oprysków, siatek i żywopłotów, toksyczne substancje nadal trafiają tam, gdzie nie powinny: na łąki, do gleby i wody.  

Region, w którym mieszka Wallnöfer, to kontynentalny Grójec: jedno z największych zagłębi uprawy jabłek w Europie. Jednocześnie to region, który zużywa olbrzymie ilości pestycydów. 

W referendum w 2014 r. trzy czwarte mieszkańców gminy Mals opowiedziała się za radykalnym ograniczeniem stosowania pestycydów. W Południowym Tyrolu, gdzie przemysł owocowy ma obroty na poziomie 500-600 mln euro rocznie, doszło do gorącej debaty. Choć udział upraw ekologicznych (14 proc.) jest stosunkowo wysoki w porównaniu ze średnią europejską – a większość rolników ogranicza pestycydy – wciąż wiele plantacji używa chemii. Standardowa hodowla jabłek wymaga 25-27 różnych zabiegów każdego roku: herbicydy zwalczają chwasty, fungicydy – grzyby, insektycydy – owady. Do tego dochodzą zaprawy donasienne, nawozy i wiele innych.

Tekst jest częścią śledztwa Investigate Europe – międzynarodowego kolektywu dziennikarzy śledczych.

Śledztwo w wersji angielskiej zostało opublikowane na www.investigate-europe.eu.

Historie warte uwagi.
Zapisz się na nasz Newsletter
żeby żadnej nie przegapić

Demokracja ma swoje prawa: dziesiątki tradycyjnych (czytaj: pestycydowych) rolników zaskarżyło wynik referendum. Sąd przyznał im rację – i zawiesił zakaz. Teraz decyzję rozpatruje najwyższy sąd administracyjny w Rzymie.

– Liczymy na nowe rozporządzenie w sprawie pestycydów z Brukseli – mówi Martina Hellrigl, prezes spółdzielni socjalnej Mals Vinterra. – Nie możemy utrzymywać rolnictwa w systemie ogromnych monokultur. Szukamy alternatywnych rozwiązań. 

Nafaszerowani nawozami

W Europie uprzemysłowienie rolnictwa niszczy środowisko. Monokultury i stosowanie chemii, płodozmian naszpikowany nawozami (uprawia się te same dwie lub trzy odmiany), skutkują eksploatacją krajobrazów rolniczych i gleb. – Ten system zagraża bezpieczeństwu żywnościowemu ludzkości – ostrzega Josef Settele, entomolog z Lipska i współprzewodniczący Światowej Rady Różnorodności Biologicznej. 

Rządzący w Europie o tym wiedzą. Przemysłowa produkcja żywności „jest jedną z głównych przyczyn zmian klimatycznych i niszczenia środowiska” – uznała Komisja Europejska, przyjmując dwa lata temu ambitny program reform „Od pola do stołu”. 

„Od pola do stołu” ma cztery cele: ograniczyć ilości pestycydów, poprawić dobrostan zwierząt, przeznaczyć większą część gruntów pod rolnictwo ekologiczne oraz uczciwie dzielić zyski z rolnikami produkującymi żywność w zrównoważony sposób. 

Komisja ogłosiła, że do 2030 r. stosowanie pestycydów powinno zostać ograniczone o połowę, a nawozów mineralnych – o jedną piątą. 

Argumentem przeciwko takiemu podejściu jest fakt, że gdyby rolnictwo nie działało w oparciu o chemię, ludzie nie mieliby co jeść. Doszłoby do kryzysu. Od lat 60. plony z hektara wzrosły średnio z 2,5 tony do 6,5 tony. Nic dziwnego, że większość rolników uważa pestycydy za konieczność.

Być może to tłumaczy, dlaczego mimo wielu zapowiedzi sytuacja rolnictwa do dziś się nie zmieniła. Szefowa Komisji, Ursula von der Leyen, odkłada na później propozycje programu „Od pola do stołu”. Tak jak kilkadziesiąt lat temu nikt nie zajmował się klimatem, tak dziś niewielu zajmuje się ochroną gleb i gatunków. 

Dlaczego ekologizacja rolnictwa jest tak trudna? Jak poważna jest utrata bioróżnorodności i jaki może mieć wpływ na rolnictwo? Kto blokuje unijny plan ograniczenia pestycydów? Czy argumenty wieszczące kryzys żywnościowy w wypadku zmian są prawdziwe?

W sporze o bezpieczeństwo żywnościowe najgłośniejszy jest dziś sojusz koncernów chemicznych, stowarzyszeń dużych rolników i konserwatywnych polityków. To oni bronią status quo. Ale obywatele, wspierani przez agronomów i biologów, wywierają coraz silniejszą presję mającą doprowadzić do zmiany kursu.

Cicha wiosna nad polem

Kontrowersje wokół stosowania chemii przeciwko szkodnikom (owadom, grzybom i chwastom) trwają od dziesięcioleci. Debatę zaczęła w 1962 r. amerykańska biolog Rachel Carson, publikując tekst na temat skutków stosowania wysoce toksycznego środka owadobójczego DDT (był stosowany na całym świecie). Pisała w nim o tajemniczych chorobach i krajobrazach spryskanych DDT, nad którymi „unosi się cień śmierci”. Badania poprzedziła wizją: bajką z przyszłości o cichej wiośnie, w której kwiaty zwiędły, a ptaki zniknęły, gdzie pszczoły nie brzęczą już w sadach, a na polach panuje cisza. 

Rachel Carson. Zdjęcie: Smithsonian Institution

Raport Carson stał się pierwszym na świecie, fundamentalnym bestsellerem ekologicznym, przedrukowanym w milionach egzemplarzy. 60 lat później jej ponura wizja powoli staje się faktem. Znikająca różnorodność owadów jest szczególnie widoczna — i wymierna. Kiedy Rachel Carson pisała swoją książkę, amerykańscy rolnicy mieli do dyspozycji 37 różnych pestycydów. Dziś jest ich ponad 1000. Naukowcy są zgodni, że przemysłowe rolnictwo na wielką skalę niszczy przyrodę w brutalny sposób. 

Latem 2021 r. brytyjscy aktywiści ekologiczni wyposażyli setki obywateli w urządzenia pomiarowe do samochodów. Na podstawie uzyskanych w ten sposób danych stwierdzili, że liczba zabitych przez auta owadów spadła o prawie dwie trzecie w porównaniu z podobnym badaniem z 2004 r. Owady znikają z miast, wsi i lasów. 

Naukowcy z Uniwersytetu w Würzburgu odkryli, że szczególnie w krajobrazie rolniczym zmniejsza się liczba gatunków: żyje tam o 29 proc. mniej gatunków i nawet o 56 proc. mniej gatunków zagrożonych niż na obszarach zbliżonych do naturalnych.

– Wymieranie gatunków jest szybsze niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich 65 mln lat, kiedy to meteoryt unicestwił dinozaury. W tej chwili jakiś gatunek prawdopodobnie gdzieś wyginął – mówi Dave Goulson, profesor biologii, autor książki „Silent Earth. Avoiding an Insect Apocalypse”.

Stosowanie chemii pomaga w utrzymaniu produkcji na skalę przemysłową, ale niszczy środowisko: większość nawozów powstaje z wykorzystania metanu (paliwa kopalnego, od którego Europa ma odchodzić), a szerokie stosowanie pestycydów oznacza niszczenie ekosystemów i populacji zapylaczy (owadów i ptaków).

Zapylacze: zmierzamy w stronę ściany

Biolog Josef Settele z Centrum Badań nad Środowiskiem Przyrodniczym Helmholtz, jeden z głównych autorów globalnego badania nad znikaniem gatunków, stawia znak równości między ryzykiem utraty różnorodności biologicznej i zmianami klimatu. – Tendencja do niskiej różnorodności biologicznej na wsi pokazuje, że mamy do czynienia z homogenizacją całego krajobrazu – mówi Settele Investigate Europe. Według niego pestycydy odgrywają ważną rolę w śmiertelności owadów.  

Settele, lat 62, jest typem powściągliwego naukowca, ale stawia sprawę jasno: to bardzo ryzykowne, bo na owady zwane zapylaczami wpływ mają zmiany klimatu. A aż 75 proc. upraw zależy od zapylania: – Wraz z rosnącymi ekstremami pogodowymi należy się spodziewać, że niektóre gatunki nie będą w stanie dotrzymać kroku i zginą. Wówczas ich miejsce zajmą inne, lepiej przystosowane.(…) Nikt nie jest w stanie powiedzieć, ile dokładnie ich potrzeba. Dowiemy się dopiero wtedy, gdy będzie za późno – zauważa.

Owady mają znaczenie nie tylko dla ochrony przyrody. Według prezentacji Parlamentu Europejskiego na 2019 r., około 15 mld euro rocznej produkcji rolnej UE można bezpośrednio przypisać zapylaniu przez owady.

Aż 75 proc. upraw zależy od zapylania. Zdjęcie: John Severns / Wikimedia Commons

W miarę jak ubywa owadów, ubywa też ptaków. Z badania „Monitoring Ptaków Polski w latach 2018–2021″ wynika, że wskaźnik liczebności 22 pospolitych ptaków polnych w latach 2018–2020 osiągnął w Polsce najniższy poziom w całym 21-letnim okresie monitoringu. Aż 11 gatunków wyraźnie zmniejszyło swoją liczebność. 

– Prawie wszystkie gatunki ptaków wykorzystują owady jako pokarm dla młodych – mówi Ariel Brunner, europejski szef stowarzyszenia ornitologicznego Bird Life International. Stowarzyszenie gromadzi dane z całej Europy. Wyniki badań są alarmujące: od 1980 r. populacje 168 powszechnie występujących w Europie gatunków ptaków zmniejszyły się o 18 proc. W tym samym okresie 39 gatunków ptaków polnych straciło aż 59 proc. swojej populacji. – To dowodzi, że nasze systemy rolnicze są dla nich zabójcze. Tereny rolnicze zamieniają się w ekologiczne nieużytki – uważa Brunner. 

Benoït Fontaine, francuski biolog zajmujący się ochroną przyrody, też od dłuższego czasu śledzi tę zmianę: – Jest to ogromny spadek, katastrofa. Zmierzamy w kierunku ściany, i to w coraz szybszym tempie.

Można, czyli nie trzeba 

Kraje członkowskie od ponad dziesięciu lat nie zmniejszają ilości pestycydów na polach i plantacjach – chociaż od dawna mają taki obowiązek. Już w 2009 r. wspólnie z Parlamentem Europejskim przyjęły „Dyrektywę w sprawie zrównoważonego stosowania pestycydów”. Nakazuje ona wszystkim państwom opracowanie krajowych planów działania, aby zmniejszyć wpływ pestycydów na środowisko. 

Plany z 2009 r. nie zawierały jednak żadnych tzw. weryfikowalnych celów. I choć Komisja Europejska wiele razy wzywała do poprawy sytuacji, nic się nie zmieniło. Po tym, jak Trybunał Obrachunkowy UE potępił w 2019 r. tę porażkę, nowa Komisja, z inicjatywy szefa ds. klimatu Fransa Timmermansa, w raporcie końcowym dotyczącym niewdrożenia dyrektywy napisała: „Większość państw członkowskich nie zajęła się słabymi punktami zidentyfikowanymi w ich planach, dlatego większości z nich brakuje ambicji, aby określić cele ukierunkowane na wyniki w celu zmniejszenia zagrożeń i zależności [od pestycydów]”. 

Dotyczyło to również polskiego Ministerstwa Rolnictwa. Jedynie Francja i Luksemburg ogłosiły, że do 2030 r. zredukują stosowanie trucizn o połowę. W rzeczywistości we Francji zakupy pestycydów przez rolników zamiast tego wzrosły. 

W 2020 r. Najwyższa Izba Kontroli zbadała system bezpieczeństwa obrotu środkami ochrony roślin w Polsce. Okazało się, że choć nie doszło do cudownego rozmnożenia areału, systematycznie rośnie sprzedaż pestycydów – dla tego samego obszaru (między 2011 a 2016 r. odnotowano wzrost o 12,3 proc.). 

Decydenci umywają ręce, ale w miejscach takich jak Mals w Południowym Tyrolu powoli rodzi się bunt. I rozchodzi po całej Europie. W 2017 r., w ciągu siedmiu miesięcy, po raz pierwszy w historii udało się zebrać ponad milion podpisów pod „Europejską inicjatywą obywatelską”: „Wzywamy Komisję Europejską do zaproponowania państwom członkowskim zakazu stosowania glifosatu, zreformowania procedury wydawania zezwoleń na pestycydy oraz wyznaczenia wiążących celów w zakresie ograniczenia stosowania pestycydów” – domagali się sygnatariusze, wymuszając wysłuchanie swoich argumentów w europarlamencie. 

Glifosat, substancja aktywna w popularnym preparacie Roundup, jest jednym z najbardziej powszechnych środków zabijających chwasty. Jego działanie budzi skrajne emocje – a zwłaszcza informacje o tym, że herbicyd może zwiększać u ludzi ryzyko zachorowania na raka.

Komisja postanowiła zaciągnąć hamulec bezpieczeństwa i ogłosiła reformę prawa: zredukować użycie pestycydów o 50 proc do 2030 r. Tym razem na twardo: w formie rozporządzenia.  

Będzie to pierwszy wiążący akt prawny UE dotyczący tego problemu. Czy rozporządzenie odniesie sukces w praktyce? Nie wiadomo. 

Masz nasiona, masz i chemię

Próby Komisji Europejskiej zderzają się z silną presją firm, które produkują i sprzedają pestycydy i nawozy. Do tego dochodzą grupy handlowe, które reprezentują ich interesy.

Kontrowersje wokół stosowania chemii przeciwko szkodnikom (owadom, grzybom i chwastom) trwają od dziesięcioleci. Zdjęcie: Stefan Thiesen / Wikimedia Commons

Wartość branży agrochemicznej na świecie szacuje się na 234 mld dol. Producenci pestycydów i nawozów stanowią potężną siłę lobbystyczną w UE i na całym świecie. 

Globalny rynek pestycydów rośnie. Większość tego rynku dzielą między sobą cztery koncerny: Bayer, BASF, Corteva i Syngenta. Te cztery są w stanie kształtować rynek w Europie i na świecie, cała reszta to płotki. Według unijnej bazy danych, Bayer dysponuje największym budżetem – ponad 4,250 mln euro rocznie. Tylko Google, Facebook i Microsoft mają większe roczne wydatki na lobbing. 

Część firm pestycydowych powstała nawet w XIX w., ale naprawdę urosły w latach 90. XX w., gdy do rolnictwa zaczęto wprowadzać inżynierię genetyczną. Nowy model biznesowy dał branży olbrzymiego kopa – wystarczyło połączyć sprzedaż pestycydów i nasion. Skutek: w 2018 r. „wielka czwórka” dzieliła między sobą około 70 proc. globalnego rynku pestycydów. Dla porównania – w 1994 r. udział w rynku czterech największych graczy wynosił tylko 29 proc. Na rynku nasion liderami są dzisiaj dokładnie te same koncerny.

Gdy świat zaczął przyglądać się pestycydom, rządy zaczęły blokować niektóre substancje czynne (składniki pestycydów). Ale mniej nowych substancji czynnych nie oznacza, że na rynek trafia mniej chemii. Wielkie koncerny sięgają po stare preparaty, w tym również takie, które opracowano dekady temu, zmieniając skład mieszaniny. 

Tylko w ciągu dwóch lat (2019–2020) przedstawiciele przemysłu odbyli setki spotkań w komisjach i komitetach Komisji Europejskiej i Parlamentu Europejskiego. Na lobbowanie w Brukseli wydali miliony euro. 

Dziś każda zmiana w polityce rolnej Unii czy zmiana w zakresie ochrony środowiska i agrochemii powoduje szturm lobbystów. Cel: osłabić regulacje, które ograniczają stosowania środków chemicznych i opóźnić wprowadzenie zakazu stosowania pestycydów – które zdaniem wielu ekspertów są szkodliwe dla środowiska i zdrowia ludzi. 

Chemiczni rolnicy z Brukseli

Po korytarzach w Brukseli kręcą się nie tylko oficjalni, biznesowi lobbyści. Żeby mieć wpływ na decyzje, producenci stają się członkami takich organizacji jak Europejska Rada Przemysłu Chemicznego (CEFIC) czy europejski związek rolników COPA-COGECA (działa w nim m.in. polska „Solidarność”). Do tego dochodzą grupy branżowe, takie jak Glyphosate Renewal Group czy Fertilizers Europe. 

COPA-COGECA to potężna grupa. Łączy interesy związków zawodowych rolników i spółdzielni rolniczych. Twierdzi, że reprezentuje „głos rolników i ich spółdzielni w Unii Europejskiej”. De facto jest organizacją lobbystyczną – formalnie nie reprezentuje producentów chemii, ale zadziwiająco często dopasowuje swoje stanowiska do stanowiska przemysłu. Sprzeciwia się większej regulacji stosowania pestycydów. Argument: redukcja będzie obciążać rolników i zahamuje konkurencyjność Europy. COPA-COGECA potrafi – jak odkryła organizacja Corporate Europe Observatory – zaatakować analizy UE używając błędnych i niepełnych danych. 

W latach 2020-2021 sama COPA-COGECA odbyła 66 spotkań z przedstawicielami Komisji Europejskiej, posłami do europarlamentu. W tym samym okresie jej członkowie odbyli ponad 50 tego typu spotkań.  

Inne stowarzyszenie branżowe, CropLife Europe, również kwestionuje analizy naukowe opracowane przez europejskie urzędy. Jego członkami jest sześciu największych producentów pestycydów i herbicydów: BASF, Bayer, Corteva, FMC, Syngenta i UPL.

Wiele organizacji, na które wpływ ma przemysł, próbuje zbliżyć się do decydentów. BASF zasłynął organizowaniem wirtualnej degustacji win dla europosłów – sprawa wyszła na jaw, bo przez przypadek zaproszenie na imprezę wysłano do jednego z dziennikarzy.

W 2019 r. francuski dziennik „Le Monde” i stacja France 2 TV ujawniły, że agencja FleishmanHillard stworzyła dla firmy Monsanto, części koncernu Bayer, listę ok. 200 osób, na które można byłoby wpływać. Znaleźli się na niej politycy, naukowcy, działacze organizacji pozarządowych i dziennikarze. Baza danych powstała przed głosowaniem w Parlamencie Europejskim nad decyzją o umożliwieniu sprzedaży glifosatu. Głosowanie przebiegło pomyślnie dla przemysłu.

Nawet duże i silne ekologiczne organizacje pozarządowe nie są w stanie konkurować z taką siłą. Zwłaszcza że wśród zwolenników pestycydów są prawicowi eurodeputowani. 

– Partia Chrześcijańsko-Demokratyczna w wielu krajach jest nadal bardzo blisko lobby rolniczego oraz członków COPA-COGECA – mówi Nina Holland z Corporate Europe Observatory. – Czasami są szybsi niż sami lobbyści. Myślę, że mamy tu do czynienia z bliską, ścisłą koordynacją. 

Pestycyd bierze patronat

Polski rynek środków ochrony roślin jest warty ok. 2,4-2,6 mld zł. I rośnie: tylko w jednym, pandemicznym roku 2020 urósł o 5 proc.

Jak wynika z danych zebranych przez portal Jawny Lobbing, w Sejmie najwięcej lobbystów uczestniczy w posiedzeniach komisji rolnictwa i rozwoju wsi. Ilu z nich dociera do rządu? Nie wiadomo. Ministerstwa nie chcą informować o spotkaniach z lobbystami, a Ministerstwo Rolnictwa uważa, że udzielanie takich informacji łamałoby ustawę o ochronie danych osobowych.

Aktywnym lobbystą jest Krajowa Rada Izb Rolniczych (należy do COPA-COGECA). Przedstawiciele KRIR byli jednym z najczęstszych gości posiedzeń komisji sejmowych 8. kadencji – jej 17 przedstawicieli było na 231 posiedzeniach, na 66 z nich zabierali głos. Drugim najbardziej aktywnym lobbystą jest NSZZ Rolników Indywidualnych „Solidarność” –  jego przedstawiciele wzięli udział w komisjach sejmowych aż 230 razy.  

Największe zainteresowanie wzbudziły prace legislacyjne w listopadzie 2016 r. Wtedy komisja rolnictwa spotkała się 15 razy. Omawiała m.in. nową ustawę o ochronie roślin. Czytaj: ustawę o pestycydach. 

Pestycydowi giganci działają również poza Sejmem: obejmują patronaty, sponsorują konkursy. Kształtują swój wizerunek jako firm przyjaznych dla środowiska. Przykład? Gdy BASF Polska zostaje partnerem kampanii Zielona Wstążka #DlaPlanety 2020, patronami honorowymi konkursu są m.in. minister środowiska, minister klimatu, Ministerstwo Rolnictwa, Ministerstwo Rozwoju. Kampania to grube tysiące złotych wydanych na outdoor, prasę, radio i media społecznościowe. 

Gdy Ministerstwo Rolnictwa organizuje konkurs dla bezpiecznych gospodarstw, sponsorem jest Syngenta (główna nagroda w konkursie: bon na zakup pestycydów). Sesja naukowa o zdrowiu roślin? Sponsor – Syngenta. Bal dla branży, ekspertów i naukowców? Tu również płaci Syngenta. Uczestnicy balu na specjalnym panelu będą dyskutować o tym, „jak rolnicy mogą przeciwstawić się mitowi żywności ekologicznej”. Na koniec wystąpi Maryla Rodowicz.  

Przemysł wie, jak ważny jest wizerunek. Gdy prezes polskiej Syngenty wypowiada się na początku czerwca o Zielonym Ładzie, mówi o klimacie i bioróżnorodności. Słowo „pestycyd” nie pada ani razu. 

Nauka na kroplówce biznesu

Kolejny przykład to imprezy ekonomiczne. W 2021 r. na forum ekonomicznym w Karpaczu BASF Polska jest bardzo aktywny – jego menedżerowie występują na pięciu panelach i wykładach. Prezes polskiego BASF chwali wkład firmy w działania na rzecz klimatu. O degradacji środowiska przez pestycydy – ani słowa. 

Jeden z lobbystów przemysłu chemicznego, Polskie Stowarzyszenie Ochrony Roślin, ma biuro w eleganckim budynku w sercu Warszawy. W 2021 r. jego dyrektor Marcin Mucha, komentując sytuację na rynku w mediach branżowych, narzeka: „Sytuacji (…) nie ułatwiają również kolejne wycofania substancji czynnych. Z roku na rok rolnicy dysponują coraz mniejszą liczbą środków, które mogą stosować w swojej codziennej pracy“.

Polskie Stowarzyszenie Ochrony Roślin wbrew mylącej nazwie jest bardzo międzynarodowe. Wśród jego członków znajdujemy największych producentów pestycydów z całego świata: BASF, Bayer, Cortevę, Syngentę czy UPL.

Większość polskich magazynów i pisemek dla rolników to tablice ogłoszeń producentów pestycydów. Jak podaje portal Agromarketer, największe budżety reklamowe są przeznaczone na promowanie chemii dla rolnictwa (herbicydów, fungicydów, insektycydów, regulatorów). Spytaliśmy o wydatki reklamowe BASF, Bayer, Syngentę i Cortevę. Żaden z koncernów nie odpowiedział na nasze pytania. 

Nieprzejrzyste, dziwne związki przemysłu rolniczego ze światem nauki to temat-rzeka. Najświeższy przykład: pod koniec maja 2022 r. Wydział Rolnictwa i Ekologii SGGW w Warszawie ogłosił, że będzie współpracował z firmą Corteva Agriscience Poland. W ramach porozumienia SGGW będzie „upowszechniała informacje o Cortevie poprzez działalność dydaktyczną i prowadziła działania doszkalające jej pracowników”.

Corteva wie, jak pracować u podstaw. Firma zainstalowała specjalne tablice dydaktyczne w 16 szkołach rolniczych w Polsce, w ramach kampanii edukacyjnej „Dzielimy się wiedzą”. Od września 2019 r. uczniowie mogą korzystać z przygotowanych przez Cortevę materiałów. 

Partnerem Systemu Prognozowania Epidemii Chorób SPEC, utworzonego przez Instytut Gospodarki Roślin Polskiej Akademii Nauk, również jest Corteva. 

Sytuacja jest pod kontrolą?

O pestycydy i skutki ich stosowania tylko w tej kadencji Sejmu posłowie pytali rząd ponad 20 razy. Chcieli wiedzieć, jak wpływają na gleby, czy mają związek z wymieraniem pszczół oraz dlaczego w rybach znajduje się pestycydy w ilościach grubo powyżej normy. Najwięcej pytań dotyczyło glifosatu – wspomnianego wcześniej, bardzo popularnego i wyjątkowo zjadliwego pestycydu. Za każdym razem rząd (głównie Ministerstwo Rolnictwa) uspokajał: sytuacja jest pod kontrolą. Nic się nie dzieje.

Jeszcze w 2013 r. w Sejmie ówczesny poseł PiS Jan Krzysztof Ardanowski bił na alarm:  „Pestycydy mogą być wielką pomocą dla rolników, (…) mogą być także śmiertelną trucizną. Wspomniałem we wcześniejszych wystąpieniach o (…) szkodliwości metabolitów glifosatu (…). W ostatnich dniach Komisja Europejska rozpoczęła procedurę wycofywania niektórych preparatów z grupy neonikotynoidów, chociaż część polskich naukowców z nieznanych powodów zapewniała o ich bezpieczeństwie”.

Minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski w 2018 r. Zdjęcie: Kancelaria Premiera

Siedem lat później Ardanowski, już jako pisowski minister rolnictwa, tak będzie odpowiadał na interpelacje posłów: „Obecnie, w związku z brakiem naukowych dowodów potwierdzających konieczność wprowadzenia zakazu stosowania glifosatu, Ministerstwo nie planuje wprowadzać dalszych ograniczeń stosowania tych preparatów”.

Tymczasem globalne tendencje są jednoznaczne: świat wycofuje się z glifosatu. W 2017 r. w Polsce wprowadzono zakaz stosowania tej substancji – ale zostawiono furtkę. Jeśli tylko na polu występowały chwasty, można go było używać.

Według Instytutu Spraw Publicznych Polska w 2017 r. odpowiadała za 14 proc. całkowitej sprzedaży glifosatu, biorąc pod uwagę kraje UE+4 (czyli Norwegię, Szwajcarię, Turcję i Serbię). Jesteśmy też, obok Danii, Holandii, Portugalii i Francji, wśród pięciu krajów o najwyższym zużyciu glifosatu.

Jak w 2020 r. ustaliła Najwyższa Izba Kontroli, w Polsce przepisy nie przewidują obowiązku identyfikacji nabywców pestycydów – to utrudnia kontrolę i wycofywanie skażonych owoców i warzyw z obrotu. Inspekcja Sanitarna pobiera próbki do badań na końcowym etapie (w sklepach), naruszając tym samym zasadę, że próbki powinny być pobierane możliwie najbliżej pola. Według NIK na wynik badania próbki sałaty trzeba czekać 84 dni, analiza próbki jabłka trwa 70 dni, marchwi – 55 dni, korzenia pietruszki – 58 dni. Po udostępnieniu wyników badań kwestionowane produkty w większości przypadków nie były już dostępne w sklepach, z których pobrano próbki do badań. Zjedli je nieświadomi konsumenci. 

Rolnicy w okowach toksyny

Jeszcze zanim powstał pierwszy projekt unijnej dyrektywy, na niepublicznych posiedzeniach w Radzie UE na pomysł ograniczania pestycydów zaczęli się krzywić ministrowie rolnictwa. Dlaczego? Bo rządy krajowe niemal w całej Unii działają jak zbrojne ramię rolniczych związków zawodowych. 

We Francji minister rolnictwa pierwszego rządu Macrona był tak blisko FNSEA, federacji rolników, że jej szefowa Christiane Lambert chwaliła go publicznie jako „dobrego rzecznika naszej sprawy”. Były szef gabinetu ministra rolnictwa, Marc Fresneau, został niedawno szefem PR krajowego lobby producentów pestycydów. 

Większość europejskich rolników jest ekonomicznie uzależniona od stosowania chemii. Wciśnięci między dyktat cenowy firm i unijne dopłaty, muszą eksploatować pola, nawet jeśli jest to możliwe tylko dzięki pestycydom. Powód? To oszczędza pracę i koszty. 

Paweł Luto z Posejneli przeszedł na rolnictwo ekologiczne. To oznacza miej pestycydów ale więcej czasu i pracy. Zdjęcie: Investigate Europe

Polscy rolnicy dzielą się na tych, którzy sypią (czyli stosują pestycydy) lub nie. Wielu jest świadomych szkodliwych konsekwencji używania chemii. 43-letni Paweł Luto z Posejneli na Sejneńszczyźnie prowadzi gospodarstwo ekologiczne: – Nie, nie sypię. Mogę sobie wyobrazić świat bez pestycydów. Żywność może być produkowana w sposób bezpieczny. Ale to wymaga dużo zachodu – nakładu pracy, wiedzy i czasu.

Certyfikowany niemiecki rolnik Dieter Helm wraz z dwoma synami zarządza 750 hektarami  w regionie Prignitz pod Berlinem. Ekologia jest dla niego ważna. – Gleba to żywy organizm – mówi rolnik i z dumą pokazuje „pasy kwiatowe” i żywopłoty na skraju pól zboża. To miejsce dla pszczół, motyli i polnych ptaków.

Jednak w walce z chwastami, grzybami i owadami Helm sięga również po chemię. Przed siewem – zawsze glifosat. Po nim środki skracające źdźbła, aby bogato nawożone, szybko rosnące ziarno nie przewracało łodyg. Potem fungicydy przeciw grzybom, a kiedy na pola wkracza chrząszcz rzepakowy, traktory znów ruszają z opryskiem. – Tak, to bardzo toksyczne substancje – mówi syn Dietera, Holger Helm. – Dlatego staramy się je ograniczać. 

Dzięki lepszym maszynom i mniejszej ilości substancji czynnych w roztworach od 2010 r. niemieccy rolnicy spod Berlina zmniejszyli wydatki na środki ochrony roślin ze 161 do 113 euro na hektar. – Zeszliśmy o jedną czwartą poniżej średniej w regionie – szacuje Holger. A co z redukcją do 50 proc., jak proponuje Komisja? Holger Helm: – To myślenie życzeniowe. Przynajmniej jeśli mielibyśmy produkować takie same plony.

Holger i Dieter Helm na 750 hektarach starają się ogarniczać pestycydy. Zdjęcie: Investigate Europe

Czy pan nie zgubił rachunku?

Brytyjski agronom Nick Lampkin zwraca uwagę, że w Europie niewiarygodne ilości żywności są po prostu wyrzucane – według Komisji Europejskiej jedna piąta całej produkcji. Do tego dochodzi złe odżywianie. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) ostrzegła niedawno, że otyłość osiągnęła w Europie rozmiary epidemii i powoduje 1,2 mln zgonów rocznie. 

Lampkin od 40 lat zajmuje się badaniem gospodarki rolnej (dziś pracuje dla federalnego Instytutu Thünena w Brunszwiku): – Jeśli ograniczymy marnotrawstwo i nadmierną konsumpcję, z łatwością osiągniemy cele programu „Od pola do stołu”. 

Według niego założenia strategii są ostrożne. Przykład: planowany rozwój rolnictwa ekologicznego do 25 proc. gruntów ornych do 2030 r. To odpowiada trzykrotnemu zwiększeniu powierzchni uprawianych dziś ekologicznie. Lampkin uważa, że to realne, jeśli wzrośnie popyt na jakość, a nie na ilość: – Już to zmniejszyłoby zużycie nawozów mineralnych o jedną piątą, a zużycie pestycydów spadłoby o jedną czwartą. Gospodarstwa konwencjonalne również mogą zaoszczędzić znaczne ilości pestycydów, jeśli wybiorą dłuższy płodozmian i zastosują do nawożenia rośliny zielone.

Aktywiści Europejskiej Sieci Akcji Pestycydowej (PAN) zebrali doświadczenia rolników ekologicznych. Jednym z nich był Francuz Jean-Philippe Petillon, który uprawia buraki, zboża i rzepak na 100 hektarach w Richeville koło Rouen. Na pasach zieleni między polami udało mu się wyhodować chrząszcze, które zjadają ślimaki – wcześniej musiał rozpylać przeciwko nim chemię. 

Petillon pozwala chwastom wykiełkować w bruzdach, a następnie wyrywa je kultywatorem przed wysiewem ziarna, nie uszkadzając gleby. Ponadto stosuje płodozmian z ośmioma różnymi uprawami: – Zużywamy teraz o około 50 proc. mniej pestycydów niż sąsiednie gospodarstwa, a to zwiększa zyski. Mój księgowy zapytał mnie nawet, czy nie zgubiłem rachunków.  

Zaorajmy sobie odłogi

Próba nastawienia europarlamentu przeciwko reformie początkowo skończyła się fiaskiem. Posłowie opowiedzieli się za limitami pestycydów i nawozów, a także za rozwojem rolnictwa ekologicznego. Za reformą głosowali również liberałowie z grupy, w której dominują zwolennicy Emmanuela Macrona. On sam w styczniu obiecywał, że Francja będzie działać na rzecz przyspieszenia wycofania pestycydów.

Kilka dni później opublikowano badania przeprowadzone przez Uniwersytet Wageningen, finansowane przez CropLife, lobby firm produkujących pestycydy. Z publikacji wynikało, że polityka redukcji pestycydów „spowoduje spadek wielkości produkcji poszczególnych upraw w całej UE, średnio o 10-20 proc., oraz wzrost cen wina, oliwek i chmielu”. W efekcie – spadek eksportu UE i potencjalne podwojenie importu.

Sześć tygodni później armia rosyjska rozpoczęła atak na Ukrainę – i dostarczyła lobbystom idealnej broni. Dzięki wyjątkowej w skali Unii kampanii, w ciągu kilku tygodni lobby obaliło dotychczasową większość w Parlamencie i Radzie UE. 

Kampanię zainicjowała Christine Lambert, przewodnicząca COPA-COGECA. Ponieważ Ukrainie groziła utrata 12 proc. światowych zbiorów pszenicy, Lambert wezwała do zwiększenia produkcji. „Rosja chce użyć broni żywnościowej, uzbrójmy się w tarczę żywnościową!” – ogłosiła. 

Co ciekawe, Janusz Wojciechowski, polski komisarz ds. rolnictwa, argumentuje dokładnie w ten sam sposób: „Sytuacja się zmieniła (…) Jeśli bezpieczeństwo żywnościowe jest zagrożone, musimy ponownie przemyśleć i skorygować cele strategii ‘Od pola do stołu’”. 

Na efekty nie trzeba było długo czekać. Już 2 marca ministrowie rolnictwa UE zażądali, aby Komisja dała rolnikom możliwość zwiększenia produkcji przez ponowne zaoranie 10 proc. odłogów w zamian za płatności na ochronę przyrody.

Zdaniem większości ekspertów nie ma to żadnego sensu – ani podstaw naukowych. Grunty, o których mowa, stanowią zaledwie sześć z 100 mln hektarów gruntów rolnych w UE. Agronomowie Jonas Luckmann, Christine Chemnitz i Olesya Luckmann z berlińskiego Uniwersytetu Humboldta obliczyli, że wykorzystanie „ekologicznych obszarów priorytetowych” w najlepszym razie zwiększyłoby produkcję zboża w UE o 4,4 proc. W skali globalnej produkcja wzrosłaby zaledwie o 0,4 proc. Jednocześnie dwie trzecie zboża Europejczycy przeznaczają na paszę dla zwierząt gospodarskich. Zmniejszenie spożycia mięsa o kilka procent pozwoliłoby znacznie bardziej obniżyć ceny zbóż dla zależnych od importu głodujących regionów Afryki. 

– Większość tych gleb jest mało wydajna – mówi agronom Pierre-Marie Aubert z renomowanego francuskiego ośrodka analitycznego IDDRI. – Próba zwiększenia upraw poprzez rozprowadzanie większej ilości nawozów azotowych i niszczenie tego, co jest jeszcze użyteczne ekologicznie, doprowadzi jedynie do dalszego pogorszenia zdolności produkcyjnych – i praktycznie uniemożliwi zwiększenie plonów. 

Komisarz Wojciechowski, pytany o to kilkakrotnie przez IE, nie był w stanie przedstawić podstaw naukowych dla tego rodzaju zwiększenia produkcji. 

Odwrót Macrona

Lobby agrochemiczne już zdobyło przewagę. W ciągu jednej nocy jeden z najpotężniejszych graczy zmienił stronę: w czasie kampanii wyborczej walczący o władzę Macron wezwał do „dostosowania europejskiej strategii 'Od pola do stołu’, opartej na przedwojennym świecie”. 

Tego samego dnia von der Leyen zdjęła z porządku obrad reformę prawa o pestycydach i przełożyła ją na czerwiec. Zdaniem europosła Zielonych, Martina Häuslinga, manewr miał wesprzeć Macrona w walce z Marine Le Pen.

Frans Timmermans, wiceprzewodniczący Komisji odpowiedzialny za przyjazną dla klimatu transformację gospodarki, jest zdeterminowany, aby przeforsować pakiet „Od pola do stołu”. „Proszę, nie wierzcie w iluzję, że pomożecie produkcji żywności, czyniąc ją mniej zrównoważoną, ‘Od pola do stołu’ jest częścią odpowiedzi, a nie problemem” – powiedział w europarlamencie.

I rzeczywiście, w ostatnią środę, z trzymiesięcznym opóźnieniem, on i odpowiedzialny za zdrowie komisarz Kyrikiades przedstawili projekt ustawy, planowanej od 2019 r. 

Czy i kiedy projekt stanie się obowiązującym prawem? Już 12 ministrów rolnictwa, na czele z polskim, Henrykiem Kowalczykiem, wyraziło swój sprzeciw. Jeśli dołączy do nich kolejny rząd, mniejszość blokująca w Radzie może odrzucić projekt.

Ale ruch obywatelski przeciwko chemii również zwiera szeregi. Po raz drugi w ciągu czterech lat sojuszowi ponad 20 organizacji udało się zebrać około 1,2 mln podpisów pod kolejną inicjatywą obywatelską. Pod hasłem „Ratujmy pszczoły i rolników!” inicjatywa wzywa do całkowitego wycofania pestycydów do 2035 r. oraz zmiany polityki rolnej na rzecz mniejszych gospodarstw i rolnictwa ekologicznego. 

Gdy tylko pojawi się oficjalne potwierdzenie wyników liczenia podpisów, Parlament Europejski ponownie wysłucha aktywistów i ich ekspertów – a większość Komisji Europejskiej jest po ich stronie. – Problem nie może być dłużej tłumiony, bez względu na to, czego chce lobby rolnicze – mówi jeden z ekspertów Komisji. – Prawo zostanie wprowadzone, pytanie tylko kiedy.

Duńska ścieżka

Różnica między Danią a Polską jest taka, że duński rząd już dawno temu uznał, że glifosat jest rakotwórczy. Aalborg, jedno z największych miast w Danii, wydało we wrześniu 2017 r. zakaz używania glifosatu do celów prywatnych. W lipcu 2018 r. Dania wdrożyła nowe zasady zakazujące stosowania glifosatu na wszystkich uprawach. Teraz zmienia podatki – środki ochrony roślin najbardziej szkodliwe dla zdrowia i środowiska będą podlegać najwyższym podatkom.

Ograniczenia w stosowaniu pestycydów wprowadzono w Danii już w 1986 r. Powód: znaczący wzrost zużycia i poważne zmniejszenia bioróżnorodności: w latach 1970–1990 różnorodność flory na terenach rolniczych zmniejszyła się o 60 proc.

Od lat 80. Dania jest pionierskim krajem Unii Europejskiej w ograniczaniu zużycia pestycydów. Żaden inny kraj członkowski nie rozwinął tak holistycznego programu redukcji zużycia pestycydów i ryzyka przez nie powodowanego. Z duńskich doświadczeń wynika, że aby osiągnąć sukces, program redukcji zużycia pestycydów powinien opierać się m.in. na świadomości wśród społeczeństwa i polityków, ustanowieniu policzalnych celów, działaniu niezależnego doradztwa rolniczego, które będzie wspomagało rolników w zmniejszeniu zależności od pestycydów.

O takie działanie w 2021 r. zwrócił się do polskiego ministra rolnictwa i komisarza Wojciechowskiego zespół naukowców zajmujących się rolnictwem: „Konieczna jest ingerencja państwa, czyli stworzenie konkretnych instrumentów polityki, które pomogą zmienić zachowania rolników, prowadzące do zmniejszenia stosowania pestycydów” – przekonywała w przesłanym liście prof. Małgorzata Bzowska-Bakalarz z Uniwersytetu Przyrodniczego w Lublinie. 

List nie spowodował żadnego działania. 

W latach 2017–2019 w Polsce zużywano średnio 500 kg pestycydów na 1000 ha.

Pestycydy wędrują na południe

Investigate Europę poznało najnowszy, niepublikowany jeszcze raport organizacji pozarządowej Foodwatch. „Stosowanie pestycydów jest najmniej skutecznym sposobem kontroli szkodników, chwastów i chorób, ponieważ bez środków zapobiegawczych szkodniki powracają coraz częściej” – stwierdza raport. 

Tymczasem lobby atakujące „Od pola do stołu” mówi o kryzysie żywnościowym, mimo że UE jest eksporterem netto żywności. Ich głównym argumentem jest utrata żywności, spowodowana inwazją Rosji. Tymczasem według danych FAO żadne z państw UE nie znajduje się w pierwszej pięćdziesiątce krajów najbardziej uzależnionych od importu z Rosji i Ukrainy. – To, co robi przemysł agrochemiczny i wielkie agrobiznesy, to sianie paniki. Całkowicie nieprawdziwe i nieuzasadnione jest twierdzenie, że występują niedobory żywności. Chcą wykorzystać wojnę dla własnych interesów lobbingowych, chcą odwołać się do ludzkich lęków – uważa Gergely Simon z Pesticide Action Network i Greenpeace.

Czy koncerny wygrają bitwę o pestycydy? Wkrótce się przekonamy. 

Na razie chemiczni giganci na coraz większą skalę inwestują w krajach globalnego Południa – gdzie pestycydy podlegają mniej surowym regulacjom.

#FuellingWar jest wspólnym projektem dziennikarskich organizacji non-profit: Investigate Europe (LINK) i Reporters United (LINK). Oprócz autorów do śledztwa przyczynili się następujący reporterzy: Lorenzo Buzzoni, Ingeborg Eliassen, Manuel Rico, Nico Schmidt, Amund Trellevik. Oprócz Onet i Frontstory partnerami medialnymi śledztwa są Der Tagesspiegel (Niemcy), Bergens Tidende (Norwegia), Il Fatto Quotidiano (Włochy), InfoLibre (Hiszpania), Meduza (Rosja), Publico (Portugalia).

Tekst jest częścią śledztwa Investigate Europe – międzynarodowego kolektywu dziennikarzy śledczych.

Śledztwo w wersji angielskiej zostało opublikowane na www.investigate-europe.eu.

CZYTAJ WIĘCEJ