Anastasiia Morozova, Daniel Flis /FRONTSTORY.PL
Inga Springe / Re:Baltica
Holger Roonemaa / Delfi.ee
Kateryna Rodak / NGL.Media
Ilustracja: Miko i Elisabeta Rodes
11 lipca 2024
- Zniszczone pomniki i cmentarze, zdewastowane auta, podpalenia, plany zamachów. Sieć rosyjskich sabotażystów działa w całej Europie Środkowej i krajach bałtyckich
- Sieć jest coraz bardziej aktywna. Agenci Rosji – rekrutowani przez aplikację Telegram – próbują rozproszyć się po różnych krajach. Za wykonanie misji dostają wynagrodzenie w bitcoinach
- W Polsce – mimo wielu aresztowań – wciąż działa kilka takich grup. Jak Rosja szuka kandydatów w naszej części Europy? Kim są sabotażyści?
Maksym Leha właśnie przeprowadził się z Połtawy do Warszawy. O wojnie mówią wszyscy, ale w Ukrainie wciąż panuje spokój. Jest luty 2022 r., a 22-letni Maksym kręci się jako pośrednik przy wynajmie mieszkań – i szuka innej pracy. Na Telegramie znajduje ogłoszenie: „Twórz hasztagi i zarabiaj”. Klika.
Rok później dziewczyna Maksyma zezna w prokuraturze, że narzeczony często przynosił do domu kamery i karty SIM (była pewna, że to na handel). Od czasu do czasu wyjeżdżał też poza Warszawę, podobno w ramach wolontariatu.
W rzeczywistości Maksym Leha wraz z trzynastoma innymi Ukraińcami, dwoma Białorusinami i Rosjaninem, stworzył organizację sabotażystów. Mieli wysadzić linię kolejową, którą wojskowy sprzęt trafia z Europy na Ukrainę. Grupa w większości składała się z młodych mężczyzn. Żaden nie miał wcześniej konfliktów z prawem. Żaden nie miał antyukraińskich poglądów.
On zawsze był przeciw Rosji
Jest 2022 r. Maksym Leha zostaje jednym z ważniejszych członków grupy. Po tym, jak odpowiada na ogłoszenie na Telegramie, poznaje na komunikatorze mężczyznę, który przedstawia się jako Andriej.
Andriej w grupie ma wysoki status: rozdaje zadania, przedstawia sobie członków siatki, wypłaca gotówkę. Uważają go za dowódcę i głównego werbownika. W pewnym momencie poznaje Maksyma z 19-letnim Artemem Averbą. Od tej pory są nierozłączni: wspólnie wykonują zadania i rekrutują innych, zwykle przyjaciół lub znajomych. Czasem nowych sabotażystów szukają na Telegramie, na grupach z ogłoszeniami o pracy. Proponują szybkie i duże pieniądze.
W siatkę wpada m.in. 44-letni Jarosław Bogusławiec z miasteczka Dolyna w zachodniej Ukrainie. Zostaje zwerbowany, zaliczy wpadkę z resztą grupy. Dziś ma na koncie prawomocny wyrok za szpiegostwo. Krewni mężczyzny są zaskoczeni tą informacją: – Jak on może być szpiegiem? Przez półtora roku służył w ATO [tzw. strefie konfrontacji rosyjsko-ukraińskiej w Donbasie – red.] – nie dowierza 83-letnia Sofia, matka mężczyzny. – Zawsze był przeciw Rosji. Wciąż walczył z moim bratem, który jest za Putinem.
Artykuł jest efektem międzynarodowego śledztwa z udziałem Re:Baltica (Łotwa), Delfi Estonia, NGL.Media (Ukraina), VSquare i FRONTSTORY.PL.
Angielska wersja tekstu została opublikowana na vsquare.org.
FRONTSTORY.PL to dziennikarstwo śledcze bez reklam i bez kompromisów.
Już dziś dołącz do naszego newslettera! Zapisz się i śledź z nami.
Siewcy niepokoju
Sofia od dwóch lat nie ma kontaktu z synem. W kwietniu 2022 r. wystarała się o umieszczenie go na liście poszukiwanych (choć ukraińska policja nie prowadzi poszukiwań za granicą).
Jarosław, który przecież zawsze był przeciw Rosji, dostaje kontakt do werbownika od Romana Zabolotnego, przyjaciela z Ukrainy. Pisze do Andrieja na Telegramie: nie ma nic przeciwko zarobieniu dodatkowych paru groszy (pracuje w jednym z krakowskich magazynów). Wkrótce dostaje zadanie: ma namalować siedem antywojennych graffiti, między innymi „Stop war” i „NATO go home”. Stawka: 50 dolarów. Andriej płaci w bitcoinach, przelewa pieniądze przy pomocy Maksyma.
Jarosław wpada, ale nie pójdzie siedzieć. Zimą 2024 r. – jak dwóch innych sabotażystów, którzy odpowiadali z wolnej stopy – znika z radarów polskiego sądu. Nakazy przymusowego doprowadzenia do odbycia kary trafiają w próżnię. Jarosław zapada się pod ziemię. Podobnie jak pozostali skazani członkowie siatki.
– Wielu z tych ludzi może nie mieć pojęcia, jakie zadania wykonuje – komentuje Filip Bryjka, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM), specjalista m.in. od zagrożeń hybrydowych i rosyjskiej dezinformacji. – To niejednolita grupa, którą łączy potrzeba pieniędzy. Rosjanie celowo mogą działać przez takich pośredników, żeby lepiej zacierać ślady. Kilka lat temu wykorzystali członków ONR do próby podpalenia węgierskiego ośrodka kultury w ukraińskim Użhorodzie [kulisy tamtej akcji opisywaliśmy w śledztwach vsquare – red.].
Skąd taki sposób działania?
– W ostatnich latach z Europy wydalono setki rosyjskich dyplomatów, wśród nich oficerów wywiadu – mówi Bryjka. – To utrudniło Moskwie prowadzenie operacji i zmusiło do zmiany podejścia: skoncentrowaniu się na ludziach szukających łatwych pieniędzy, werbowanych na przykład przez Telegram. Rosyjskie służby chcą wywoływać strach, tworzyć przekonanie, że wsparcie dla Ukrainy jest niebezpieczne, że lepiej nie drażnić Rosji. Pomaga to tzw. ruchom pseudooddolnym, które przedstawiają się jako antywojenne. To również testowanie granic, sprawdzanie, dokąd Rosja może się posunąć na terenie UE.
„Barbados” proponuje graffiti
Kolejny sabotażysta, który uniknie kary, to Artur Melnik, nastolatek z Czernihowa. W lutym 2022 r., tuż przed wybuchem wojny w Ukrainie, jego rodzice zgłaszają zaginięcie syna. Artur odnajduje się i razem z rodziną przeprowadza się do Polski, trafia do szkoły w Przedborzu w województwie łódzkim, ale miasteczko jest dla niego za małe, chce się przenieść do Łodzi.
Nie interesuje go nauka, szuka pracy. Zaczyna zarabiać jako projektant stron www. Na Telegramie, na czacie randkowym, poznaje innego ukraińskiego nastolatka, Rostysława Koniuchenkę. Rostysław używa pseudonimu „Barbados”, proponuje malowanie graffiti i roznoszenie ulotek. Potem pracę kuriera. A potem się zaprzyjaźniają.
Z zeznań Artura w sądzie (razem z całą grupą został skazany w ubiegłym roku): „Spotykaliśmy się, jeździliśmy na skuterach, jedliśmy na mieście. Płacił za wszystko. Było oczywiste, że ma pieniądze. Mieszkał w nowoczesnym wieżowcu i wynajmował mieszkanie. Gdy właściciel zrozumiał, że [Rostysław] nie ma 18 lat, wtedy przeniósł się do domu dla uchodźców”.
W czerwcu 2022 r. policja zabiera Rostysława do ośrodka dla nieletnich. Pracownik ośrodka zapamiętał: „Był w klubie sportowym późno w nocy, przywiozła go do nas policja. Mówił, że jest zaangażowany w kryptowaluty i że dostaje pieniądze z Ukrainy. Pokazywał gotówkę. Butny, arogancki, wulgarny”. Pracowników dziwi, że nastolatek posługuje się trzema różnymi telefonami.
Z zeznań Artura: „Powiedział, że zarabia pieniądze pośrednicząc w znajdowaniu młodych ludzi do wykonywania określonych zadań. I że ja też mogę na tym zarobić, a za każdą osobę, która się z nim skontaktuje, otrzymam 20 dolarów. (…) Nie wiedziałem, o jakie zadania chodzi”.
Artur przyprowadza Rostysławowi pół setki kandydatów. Według naszych szacunków tylko ta jedna grupa sabotażystów wykonała co najmniej 500 „zadań”.
To Rostysław jest tym, który ma kontakt z Andriejem. Proponuje Arturowi samodzielne zadanie. Cena – 200 dolarów. Ma kupić kamery gdzieś w Polsce i przywieźć je do Warszawy.
Artur spisuje się na medal. Rostysław prosi o zakup kolejnych kamer. Do czego mają służyć? Andriej uspokaja: chodzi o wzmocnienie ochrony nowego sklepu w Warszawie.
Pociąg do kolei
Artur przekazuje kamery nieznajomemu w czarnej bluzie z kapturem. To Maksym Leha. Wkrótce Maksym i Artem Averba, inny członek grupy, jadą zainstalować jedną z kamer w Rzeszowie. Policja odnajduje kamerki, media trąbią o sabotażystach, którzy umieszczają kamery wzdłuż torów kolejowych i ukrywają urządzenia śledzące w transportach wojskowych.
W marcu Rostysław dzwoni do Artura i każe mu skasować historię rozmów na Telegramie. Artur zdąży to zrobić, ale tego samego wieczoru ABW puka do jego mieszkania w Łodzi. Służby po kolei zatrzymują 16 członków grupy.
W grudniu 2023 r. Sąd Okręgowy w Lublinie skazuje 14 z 16 oskarżonych. Najwyższe wyroki – po sześć lat – dostają Maksym Leha i Artem Averba. Sprawa dwóch innych wciąż się toczy. Po opuszczeniu aresztu czeka ich deportacja.
Według polskich służb siatka mogła liczyć więcej niż kilkanaście osób, nie wszystkich udało się zidentyfikować. 9 stycznia 2024 r. ABW powiadomiło o zatrzymaniu Białorusinki Darii Astapienki, która miała pracować dla KGB. W jej telefonie znaleziono dowody na współpracę z białoruskimi służbami od 2017 r.
Pod koniec tego samego miesiąca zatrzymany został kolejny dywersant. Miał organizować podpalenia zagranicznej fabryki farb we Wrocławiu. W maju zatrzymano dwóch obywateli Białorusi i jednego Polaka, podejrzewanych o przygotowanie podpaleń w Warszawie, Pruszkowie i na Pomorzu.
Czy wszyscy byli rekrutowani na Telegramie i stanowili część siatki rosyjskich służb? ABW wciąż to ustala.
– Rosja ma głęboko rozwinięty wywiad nielegalny – mówi Filip Bryjka z PISM. Podobne działania mają miejsce w wielu krajach UE. – Na przykład we Francji FSB stało za malowaniem graffiti z gwiazdą Dawida, które miały podgrzewać i tak napiętą atmosferę wokół działań Izraela w Gazie. W Niemczech zwerbowano obywateli rosyjskiego pochodzenia, którzy mieli zaatakować amerykańskie bazy.
Jednak to przede wszystkim nasz region – z racji strategicznego znaczenia – znajduje się na celowniku rosyjskich służb.
– Niedawno w Czechach ujawniono sprawę dwójki szpiegów, małżeństwa Shaposhnikowów – dodaje Bryjka. – Ludzie ci mieszkali w Czechach od lat 90. Ich praca pozwoliła GRU zdobyć informacje, które pomogły w sabotażach fabryk amunicji w Czechach i Bułgarii, a także otruciu właściciela bułgarskiej fabryki broni. [Historię czesko-rosyjskiej pary ujawnili dziennikarze śledczy The Insider – red.].
Szpieg gubi karteczkę
W maju 2022 r. gospodyni z małej wioski Rembate w Łotwie, godzinę jazdy od Rygi, pracuje w ogrodzie. Widzi czarne auto, które zawraca na podjeździe. Wysiada z niego na chwilę młody mężczyzna, nie zauważa, że coś gubi, samochód odjeżdża. W miejscu, w którym się zatrzymał, leży na ziemi złożona w kostkę kartka. Gospodyni ją podnosi – i zapomina o sprawie, zajęta obowiązkami.
Przeczyta karteczkę dopiero nazajutrz – i natychmiast przekaże zięciowi, wojskowemu. A karteczka postawi na nogi Służbę Wywiadu Wojskowego i Bezpieczeństwa.
Skąd ta reakcja? Być może z powodu nagłówka notatki, który brzmi: „Misja, lotnisko wojskowe Lielvārde”. Na kartce podane są dokładne instrukcje, co należy fotografować na lotnisku i jak reagować, gdyby doszło do wpadki. Na odwrocie notatki widać rysunek samolotu wykonany ręką dziecka.
Wioska Rembate leży zaledwie kilka kilometrów od bazy Lielvārde, w której stacjonują wojskowe maszyny, w tym śmigłowce Black Hawk, używane do ciągłego nadzoru przestrzeni powietrznej nad Bałtykiem.
Dzięki notatce łotewskie władze trafiają na sieć sabotażystów zorganizowaną przez rosyjskie służby, która m.in. miesiąc przed atakiem Rosji na Ukrainę podpaliła budynek w Kijowie. Normunds Mežviets, szef Państwowej Służby Bezpieczeństwa (VDD), uważa, że celem akcji było sianie strachu i niepewności wśród mieszkańców Ukrainy: – Tak, jak teraz Rosja próbuje to zrobić w Europie poprzez akty sabotażu.
Informacje, które zdobyli nasi łotewscy partnerzy z Re:Baltica pokazują, że rosyjskie akcje nasiliły się w ostatnich latach. Tylko w krajach bałtyckich i Polsce odnotowano co najmniej osiem poważnych incydentów.
W tym roku estońska służba bezpieczeństwa KAPO zatrzymała 13 osób za zbezczeszczenie kilku miejsc pamięci narodowej i zdewastowanie samochodów ministra spraw wewnętrznych i dziennikarza. W Łotwie w lutym dwóch mężczyzn próbowało podpalić Muzeum Okupacji, podczas gdy w Litwie w maju zapalił się sklep IKEA. A w ubiegłym roku w Polsce opisana przez nas grupa sabotażystów została skazana za szpiegostwo na rzecz Rosji i planowanie wysadzenia linii kolejowej wykorzystywanej do dostarczania pomocy do Ukrainy.
Sergejs szuka żołnierzy
Notatka znaleziona przez gospodynię z Rembate to dla łotewskich władz strzał w dziesiątkę. Zawiera szczegółowe instrukcje oraz skrupulatne listy wydatków. W tym – notatki dotyczące kosztów dwóch noclegów w pensjonacie obok lotniska i świstek z wypożyczalni fotograficznej za aparat Canona.
Śledczy odwiedzają pensjonat w pobliżu lotniska. Właściciele zapamiętali młodego, wysokiego mężczyznę o imieniu Sergejs. Miał włosy związane w kucyk, koszulkę i podarte dżinsy, zapłacił gotówką. Dopytywał, gdzie chodzą się bawić żołnierze z lotniska. Właściciel polecił kawiarnię Kante.
Sergejs przyjechał pojazdem z wypożyczalni CarGuru: śledczy dzięki zapisom GPS auta prześledzili jego trasę, ale wciąż nie mieli nazwiska podejrzanego – auto wynajęto na nazwisko jakiejś kobiety. W notatce była jednak mowa o wypożyczalni aparatów Canon – okazało się, że wypożyczalnia ma kopię dowodu osobistego młodego mężczyzny, 21-letniego Sergejsa Hodonovičsa. W jego mieszkaniu śledczy znaleźli telefon ze zdjęciami opuszczonego bunkra i żołnierskiej kawiarni Kante.
Przeciwko Hodonovičsowi wszczęto sprawę o szpiegostwo na rzecz Rosji. Według prokuratury „można stwierdzić, że działalność Hodonovičsa wchodzi w zakres zadań powierzonych przez GRU Federacji Rosyjskiej”.
Z „Dzieciakiem” na akcję
Na filmie z przesłuchania Hodonovičs siedzi zgarbiony. W dżinsowej kurtkce, z włosami do ramion i trzydniowym zarostem opowiada, jak szukał marihuany na czatach Telegramu i jak trafił na mężczyznę o pseudonimie „Green” – ten potrzebował kogoś, kto za pieniądze pojedzie z Łotwy do Estonii i narysuje coś na murze farbą w sprayu. Sergejs się zgodził.
W kwietniu 2022 r., dwa miesiące po inwazji Rosji na Ukrainę, Sergejs wychodzi wcześniej z pracy i wsiada do autobusu do Tallina. Po drodze na Telegramie dostaje instrukcje i informację: jego partner do tej akcji podróżuje tym samym autobusem. Ma przy sobie puszki z farbą. Sergejs rozgląda się i znajduje niskiego nastolatka, którego nazywa „Dzieciakiem”. – Mówił po rosyjsku. Miał w telefonie włączoną lokalizację na żywo – pamięta Hodonovičs.
Po wyjściu z autobusu idą godzinę, docierają do betonowej ściany. Tu ma powstać ich graffiti, jego wzór „Dzieciak” dostał już Telegramem. Malują, nie wnikają, co oznacza napis. Po wykonaniu pomarańczowo-czerwonych liter robią zdjęcie i wysyłają „Greenowi”. Do Łotwy wracają autobusem. Wynagrodzenie: 400 euro.
Killnet cię zhakował
Następnego ranka estońska policja dostaje informację, że ściany kompleksu w którym mieści się NATO-wskie Centrum Cyberobrony, zostały pomalowane sprayem. Wiadomość o treści „Killnet cię zhakował” powtarza się jak mantra na 190 metrach ściany. „Killnet” to nazwa rosyjskojęzycznej grupy hakerskiej.
Tego samego ranka kilka estońskich, państwowych usług online i stron internetowych, w tym Centrum Cyberoborny, pada ofiarą ataków DDoS (Distributed Denial-of-Service). Cyberataki z Rosji to w Estonii chleb powszedni, ale po raz pierwszy atakom towarzyszy tego rodzaju, zupełnie nie cyfrowa wiadomość.
Policja sprawdza, kto jest autorem graffiti. Z nagrań miejskiego monitoringu wynika, że poprzedniej nocy pod bramę Centrum Obrony Cybernetycznej taksówka podwiozła dwóch młodych ludzi. Wykonanie malunków zajęło im ponad godzinę, skończyli w środku nocy.
Kolejne zadanie od „Greena”: zdjęcia lotniska wojskowego w Lielvārde. Telegram automatycznie usuwał wiadomości, więc Hodonovičs spisał instrukcję na kartce. Zgodnie ze wskazówkami kupił dwie karty pamięci. Na jednej dla kamuflażu zamieścił przypadkowe zdjęcia, na drugiej uchwycił wojskowe obiekty w czterech lokalizacjach. Zdjęcia wysłał z telefonu. Wynagrodzenie: znów 400 euro.
Dziś wiadomo, że Hodonovičs otrzymywał zlecenia od kilku osób. Jedną z nich jest „Green”. Wiemy, że naprawdę nazywa się Gleb. Do niedawna prał pieniądze poprzez rekrutację „słupów” – ludzi, którzy wypłacają gotówkę z bankomatów lub pozwalają na wykorzystanie danych osobowych do otwarcia kont na Revolucie.
Ale to nie Gleb stał na czele siatki. Zadania (od namalowania graffiti do podpaleń) dostawał od kogoś wyżej. Na zwerbowaniu Hodonovičsa na wyprawę do Estonii zarobił 100 euro.
Gleb nie znał klienta osobiście; często zmieniał numery telefonów i nazwy użytkowników (przeciwko niemu wszczęto osobną sprawę karną, śledztwo jest w toku). Obaj, Gleb i Hodonovičs, byli tylko ogniwem w dłuższym łańcuchu siatki. Ważniejszy był inny pośrednik, znany jako MOT. To on dostawał zadania od klienta, którego siatka nazywała Aleksandrem.
„Dzieciak” robi Mołotowa
Jak śledczy odkryli tożsamość MOT? Analizując łańcuch płatności dla Hodonoviča za fotografowanie lotniska.
Kilka razy Hodonovičsowi przelał po kilkaset euro mężczyzna o imieniu Timurs – ale to nie on był MOT-em. Nie był też członkiem grupy, po prostu jakiś czas wcześniej pożyczył swoją kartę Revolut koledze ze szkoły morskiej. Inni koledzy z klasy również. MOT używał ich kont do konwersji kryptowaluty, którą dostawał od Aleksandra. Pieniędzmi płacił agentom.
MOT został aresztowany w Rydze. Dziś wiemy, że to 20-letni Martins Griķis.
Na filmie z przesłuchania Griķis odpowiada rzeczowo, bez emocji, jakby omawiał zwykłą, biurową pracę. Przed rozpoczęciem współpracy wysłał Aleksandrowi kopię swojego paszportu. Z szefem rozmawiał na Telegramie. Aleksander poprosił go o przysługę: zdeponowanie kryptowaluty na swoim koncie Revolut, przeliczenie jej na euro i wysłanie Aleksandrowi pieniędzy.
W ciągu dwóch lat Griķis zarobił w ten sposób około 10 tys. euro.
Oprócz tego wyszukiwał ludzi do zadań zleconych przez Aleksandra i sprawdzał ich wiarygodność. Za każde „zadanie” Griķis dostawał kryptowalutę wartą od 500 do 2000 euro. Konwertował bitcoiny, płacił pracownikom i zatrzymywał prowizję. Zarabiał dobrze.
Hodonovičs nie był jedynym zwerbowanym przez Griķisa. „Dzieciak”, który malował graffiti w Tallinie, na miesiąc przed inwazją Rosji na Ukrainę miał pojechać do Kijowa, aby wrzucić koktajl Mołotowa do szybu wentylacyjnego wojskowego budynku.
Władze Łotwy zidentyfikowały „Dzieciaka” jako Ivansa Tarabanovsa. Dziś wiemy, że od szefów z Telegramu dostał plik PDF z instrukcjami, jak zrobić koktajl Mołotowa i bilet lotniczy do Kijowa. W ostatniej chwili przestraszył się, podpalił jedynie zewnętrzną ścianę budynku i uciekł autobusem do Polski.
Wiemy, że Griķis (czy też Aleksander) szukał chętnych do wzniecania pożarów w dzielnicach willowych we Francji, do podpaleń w Ukrainie. Także – do pracy w rosyjskich laboratoriach produkujących narkotyki.
Biznes miał swoje wady. Czasem Griķis znajdował rekruta, kupował mu bilety i wpłacał zaliczkę, po czym kandydat zwyczajnie znikał.
Kim jest Aleksander?
Griķis zeznał, że nigdy nie spotkał Aleksandra, ale rozmawiali przez telefon. Jego szef często był pijany. Kiedyś wyznał, że naprawdę nazywa się Vadim i pochodzi z Dniepru w Ukrainie. Że ma 25 lat i z zawodu jest kucharzem.
W aktach łotewskiego śledztwa nie ma dowodów potwierdzających powiązania Aleksandra z GRU. Ale według informacji z łotewskich służb taki związek istnieje. Griķis i Hodonovičs przyznali się do szpiegostwa na rzecz rosyjskich służb. To oznacza, że obaj wiedzieli, dla kogo pracują.
Łotewski sąd skazał Griķisa na trzy lata więzienia, Hodonovičsa na dwa lata i osiem miesięcy. Tarabanovs, „Dzieciak”, który podpalił budynek w Kijowie, zeznał, że nie wiedział o powiązaniach Aleksandra z rosyjskimi służbami. Wyrok w jego sprawie zapadnie jesienią.
Szef Państwowej Służby Bezpieczeństwa uważa, że tworzenie łańcuchów pośredników to strategia, która ma utrudnić namierzenie faktycznego zleceniodawcy. Sam Aleksander może nie być oficerem GRU, mógł zostać zwerbowany do znalezienia pośredników w innych krajach.
– Rosjanie będą testować te granice dalej – nie ma wątpliwości Filip Bryjka z PISM. – Reagowanie na tego rodzaju ataki podlega kompetencjom poszczególnych krajów. Mogą one konsultować się z sojusznikami w ramach NATO, ale jest jasne, że nikt nie będzie dążył do odpowiedzi militarnej. Zważywszy na to, w jakim miejscu Europy się znajdujemy i jaką rolę pełni nasz kraj, należy spodziewać się, że takich działań będzie coraz więcej.
Zatrzymania w Polsce, Czechach i Łotwie nie powstrzymały sabotażystów. W styczniu tego roku mężczyzna z podwójnym obywatelstwem Estonii i Rosji został schwytany na granicy łotewsko-białoruskiej – oblał farbą miejsca pamięci narodowej w Łotwie i Litwie. Z kolei podpalacze, którzy zaatakowali litewską IKEA, zostali zatrzymani w Polsce. W maju zaś w Polsce aresztowano dziewięciu rosyjskich szpiegów w związku z planami sabotażu w krajach bałtyckich i prawdopodobnie w Szwecji.
Aby usprawnić wykrywanie aktów sabotażu na łotewskich autostradach ostatnio zaczęto instalować sieć kamer monitoringu. Zamknięte kanały na Telegramie, w których rosyjskie służby rekrutują swoje marionetki, próbują dziś monitorować wszystkie służby zachodniego świata.
współpraca Šarūnas Čerņauskas (Siena/LT)