Tadeusz Michrowski
Ilustracja: Aleksandra Ołdak
Visual storytelling: Anastasiia Morozova, Tadeusz Michrowski
30 września 2024
- Paliwowy gigant opowiada o walce o dobro środowiska i twierdzi, że jest liderem „transformacji energetycznej”
- W rzeczywistości spółka walczy o zachowanie zysków. Chce korzystać na powolnej zielonej transformacji w Polsce i stać się ostatnią rafinerią w Europie
- Orlen przez lata wspierał wizerunek marki m.in. kontrowersyjnymi certyfikatami etyczności
- Szereg zielonych deklaracji Orlenu to obietnice oparte na niesprawdzonych technologiach i manipulacje dotyczące partnerów handlowych, m.in. z USA
- Skarb Państwa i wielkie fundusze emerytalne, udziałowcy Orlenu, pobierają miliardowe dywidendy, nie pytając o wpływ spółki na środowisko
Wrzesień 2020 r., Orlen wydaje oficjalny komunikat: „PKN Orlen, jako pierwszy koncern paliwowy z Europy Środkowej, zadeklarował cel osiągnięcia neutralności emisyjnej w 2050 roku.” To zdanie media publikują wraz ze zmienionym na tę okazję logiem Orlenu – zielonym, zamiast czerwonym, orłem.
Zgrabne zdanie o neutralności emisyjnej przez następne cztery lata zrobi karierę – trafi do giełdowych raportów, artykułów branżowych i informacji prasowych, przytoczy je kilkanaście największych tytułów – także tych krytycznych wobec rządzącego Orlenem Daniela Obajtka. Pojawi się m.in. na łamach „Dziennika Gazety Prawnej”, Interii czy giełdowego Stockwatch.pl.
Przekaz jest prosty: największy koncern paliwowy w naszej części Europy odpowiada na wyzwania zmiany klimatu. Ma stać się „liderem transformacji energetycznej”. Firma zapowiada nowe inwestycje, kontrakty oraz zieloną i niskoemisyjną energetykę.
Obietnica działa na inwestorów. Gdy Orlen emituje „zielone obligacje” na 500 mln euro, chętni gotowi są zainwestować sześciokrotnie więcej.
Ale nie wszyscy podzielają ten entuzjazm.
Czerwiec 2023 r. Walne zgromadzenie akcjonariuszy Orlenu. Przed kutym ogrodzeniem Domu Technika w Płocku gromadzą się niespodziewani goście – aktywiści ekologiczni. Transparent, z którym pozują fotografom, głosi: „Dość robienia cyrku z transformacji”. Wśród aktywistów widać osobę w stroju klauna i masce, która przypomina twarz prezesa Orlenu. Podryguje w rytm puszczonej z głośnika muzyki.
„Nazwaliśmy to orlenowskim cyrkiem, bo uznaliśmy, że jeżeli ludzie z Orlenu nie chcą nazwać rzeczy po imieniu, nie chcą powiedzieć szczerze, że w sumie mamy was Polaków, waszą planetę gdzieś, to my powiemy o tym, jak sytuacja wygląda” – mówi w „Światopodglądzie” TOK FM Dominika Lasota, aktywistka klimatyczna z inicjatywy Wschód.
Stanisław Barański, dyrektor Biura Zrównoważonego Rozwoju i Transformacji Energetycznej w Orlenie (cytaty za wysokienapiecie.pl), na te zarzuty odpowie dopiero kilka miesięcy później: „Nie boimy się oskarżeń o greenwashing, ponieważ mamy świadomość ryzyk i zobowiązań. Branża energetyczna musi odpowiedzieć na bardzo realne oczekiwania. Greenwashing się więc nie opłaca”.
Greenwashing, czyli działania marketingowe, które wprowadzają w błąd co do tego, na ile dana firma, produkt albo usługa są przyjazne środowisku. Do greenwashingu nikt nie przyznaje się chętnie, a firmy celowo rozmywają granicę między tą praktyką, a tym, co same nazywają komunikacją albo pijarem. – Nie badaliśmy do tej pory spółki Orlen w tym zakresie – przyznaje Kamila Guzowska z Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, który zajmuje się tego typu sprawami.
Wyręczyliśmy UOKiK i przeanalizowaliśmy zgodność komunikatów Orlenu z faktami. Spółka od lat konsekwentnie realizuje polityki, których priorytetem jest zachowanie zysków. Inteligentnie wykorzystuje przepisy i rozmywa odpowiedzialność za pomocą PR-owego szumu.
Mamy fajne cele, sprzedam ropę
Kluczem do zrozumienia, na czym polega i skąd się bierze greenwashing Orlenu są cele, które przyjęła spółka – te deklarowane, i te faktyczne.
Strategia ogłoszona w 2020 r. i uzupełniana potem, zapowiadała obniżenie wpływu na środowisko przede wszystkim w kwestii emisji dwutlenku węgla (gazu najbardziej przyczyniającego się do zmiany klimatu).
Emisje dwutlenku węgla mierzy się w tak zwanych trzech zakresach.
Pierwszy to głównie emisja z paliw spalanych przez samą firmę, np. w jej ciężarówkach czy elektrowniach albo w procesie produkcji.
Drugi to emisje pośrednie, czyli te, które powstają gdzie indziej, ale wynikają z działalności firmy, np. kupowanej przez nią energii elektrycznej.
Trzeci to już w zasadzie wszystkie emisje, które da się powiązać z działalnością firmy – od kupowanych przez nią usług i towarów, po te przez nią wytworzone. Całość emisji to suma wszystkich trzech zakresów.
W przypadku firm, które obracają surowcami – jak Orlen – trzeci zakres emisji jest nierzadko wielokrotnością pierwszego – to np. emisje ze sprzedanych (i spalonych) paliw.
Według raportów na stronie Orlenu, w 2022 r. grupa wyemitowała równowartość 21 mln ton dwutlenku węgla w pierwszym zakresie
Pierwszy zakres emisji dwutlenku węgla Orlenu stanowił jedną piątą wtedy emisji tej kategorii dla całego polskiego przemysłu.
Że do 2030 r. emisje z segmentów rafinerii, petrochemii i wydobycia spadną o 25 proc. w stosunku do 2019 r. A więc: łącznie te segmenty działalności będą emitować o ¼ mniej.
Że do 2030 r. zmniejszy intensywność emisji netto o 15 proc. wszystkich produktów energetycznych we wszystkich trzech zakresach.
A zatem, że wyrażona w megadżulach energia powstała w wyniku działalności Orlenu, ale też ze sprzedawanych przez nią produktów (np. ze spalanych paliw, które firma sprzedaje) będzie wiązała się z 15 proc. niższym śladem węglowym.
Prościej: 15 proc mniej emisji.
Że do 2050 r. osiągnie Net Zero dla wszystkich trzech zakresów, w jakich mierzy się emisję dwutlenku węgla.
A prościej: że w tym właśnie roku wszystkie emisje Orlenu, – występujące w procesie produkcji, wynikające z pobieranej i wytwarzanej energii, a nawet te związane np. ze sprzedawanym paliwem – znikną albo zostaną zneutralizowane, np. poprzez specjalne programy redukujące ilość dwutlenku węgla w atmosferze.
Że do 2030 r. zmniejszy tak zwaną intensywność emisyjną o 40 proc. w działalności energetycznej.
Po polsku: że elektrownie, które posiada grupa Orlen, będą produkowały każdy kilowat energii wytwarzając o 40 proc. mniej dwutlenku węgla.
Że przeznaczy 40 proc. z 320 mld zł inwestycji na zielone technologie.
Emisja ze wszystkich trzech zakresów w przypadku Orlenu odpowiadała w 2022 r. śladowi węglowemu całego sektora transportu w Polsce, Czechach, Słowacji, Węgrzech, Finlandii i w krajach bałtyckich razem wziętych. A i tak dane te nie uwzględniały emisji spółek z grupy PGNiG, którą firma przejęła w listopadzie 2022 r.
Dopiero w drugiej połowie sierpnia 2024 r. Orlen opublikował skorygowane dane łączne grupy, z których wynikało, że, jeśli dodać PGNiG, emisje rzeczywiście minimalnie spadły od 2019 r. – zapewne w wyniku rozbudowy elektrowni gazowych PGNiG. Tylko że wedle tego raportu, żeby oddać skalę wpływu Orlenu na środowisko, do wspomnianych wcześniej krajów należałoby dodać jeszcze Austrię, Holandię i Portugalię.
Jest więc o co walczyć. Tylko, że obietnice to jedno, a emisje Orlenu rosną, zamiast spadać.
Jak ten paradoks tłumaczy Michał Hetmański, współzałożyciel fundacji Instrat, think tanku, który zajmuje się politykami publicznymi? On i jego koledzy pracują nad modelowaniem tego, jak powinna wyglądać zielona transformacja gospodarki. – Orlen ma ambicję prowadzić ostatnią rafinerię w Europie – mówi Hetmański.
Hetmański wyjaśnia, że znacząca przewaga na rynku pozwala Orlenowi dyktować warunki, bo duży może więcej. Dlatego właśnie w ostatnich latach koncern przejął inne wielkie firmy: w 2022 r. Lotos, a w 2023 r. PGNiG, co zwiększyło negatywny wpływ grupy na środowisko, ale podniosło jej siłę w branży.
O co chodzi z „ostatnią rafinerią”? W Polsce rafineria może funkcjonować dłużej niż gdzie indziej w Europie i dotrwać do momentu, gdy w prawie całej Europie niemal znikną nabywcy diesla czy benzyny bezołowiowej, ale wciąż będzie rynek na produkty petrochemiczne (np. do produkcji plastików). Bez synergii pomiędzy tymi dwoma rynkami zbytu trudno utrzymać rafinerię bez zbycia paliw – Dekarbonizacja w polskim transporcie, głównym odbiorcy paliw, przebiega wolniej niż na innych rynkach w Europie – uważa Hetmański.
Co to oznacza dla celów środowiskowych Orlenu?– Nie będą podcinać gałęzi, na której siedzą – mówi Hetmański. – W ich interesie leży, żeby opóźniać transformację, przynajmniej w sektorze transportu, i promować tak zwane fałszywe alternatywy [propozycje, które mają odpowiedzieć na problem zmiany klimatu, ale służą odciąganiu od rozwiązań, które utrudniałyby biznes – red.].
Ropa na pełnej i niska emisyjność
Jedną z obietnic Orlenu jest ta, że do 2030 r. rafineria, petrochemia i wydobycie zmniejszą swoje emisje o 25 proc. wobec 2019 r. Do tego Orlen zobowiązuje się do redukcji intensywności emisji w segmencie energetyki. – Z naszych szacunków wynika, że to będzie ok 30 proc. redukcji emisji w zakresie pierwszym i 12 proc. w zakresie drugim – komentuje Stanisław Mroszczak, analityk Instrat. – To niezbyt ambitny wynik pod kątem celów, które stawia Unia Europejska. Jednak w tego typu spółce niełatwo przeprowadzić dynamiczną transformację.
A co z wpływem tej obietnicy na zakres trzeci, największy?
– Ta obietnica przekłada się na rzeczywistą redukcję ledwie kilku procent dla całej grupy Orlen [ponieważ nie bierze pod uwagę zakresu 3 – dop. red.] – ocenia Diana Maciąga, specjalistka ds. klimatu i gazu kopalnego w Polskiej Zielonej Sieci, jednej z najdłużej działających organizacji ekologicznych w Polsce. – To nic innego jak sprytne ujęcie tematu, z korzyścią dla siebie.
Do 2030 r. zostało niewiele czasu, tymczasem płocka rafineria Orlenu, jak podaje baza danych Instrat, jest najbardziej emisyjnym zakładem w Polsce. Cień na obietnicę redukcji o 25 proc. kładzie też fakt, że – znów według danych Instratu – płocka rafineria Orlenu zwiększyła swoje emisje o ponad 22 proc. na przestrzeni 10 lat.
Kolejna obietnica to redukcja intensywności emisji w działalności energetycznej. Sprowadza się to do prostego konceptu: Orlen obiecuje, że każdy wytwarzany kilowat energii będzie generował mniej dwutlenku węgla.
– Ograniczenie intensywności emisyjnej w produkcji energii o 40 proc. to nie jest ambitny cel – komentuje Diana Maciąga. – Poza tym to odpowiednik kreatywnej księgowości. Nieważne, ile wiatraków i fotowoltaiki postawimy, emisje nie spadną nawet o gram dwutlenku węgla. One spadają od zaprzestania wydobycia i spalania paliw kopalnych, a nie od zwiększenia ilości OZE w miksie energetycznym. Jak to najprościej wytłumaczyć? Wyobraźmy sobie, że do litra wody wsypiemy łyżkę soli, a potem dolejemy jeszcze litr wody. Ilość soli nie zmalała, to wciąż łyżka soli, choć matematycznie na litr wody przypada teraz tylko 0,5 łyżki.
Nawet obiecana przez Orlen redukcja spowoduje, że w 2030 r. firma nadal będzie produkowała energię większym kosztem dla klimatu niż już dziś dzieje się to w Hiszpanii, Portugalii czy na Węgrzech.
Gaz płynie, ale też cieknie
Gdy 24 lutego 2022 r. świat obudził huk bomb spadających na Ukrainę, Orlen stanął przed problemem. Musiał zapewnić stałe dostawy gazu nie polegając już na Rosji – do tej pory głównym dostawcy surowca do Polski.
2023 r. był pierwszym rokiem, w którym Orlen nie importował gazu z Rosji. Koncern odtrąbił sukces. W serwisie BiznesAlert Magdalena Kuffel, specjalistka od kontraktów gazowych, wieszczyła, że Polska może stać się największym importerem gazu ziemnego w regionie.
Kluczowym dla zmiany dostaw źródła gazu był gazoport w Świnoujściu. To tam tylko w 2023 r. 62 zbiornikowce dostarczyły Orlenowi 6,5 mld m sześc. gazu, niemal 46 proc. całego importu surowca. Dwie trzecie z nich (41 statków) przypłynęło z USA.
Mało kto jest świadomy, że surowiec, który kupujemy, choć nie zarabia na nim Moskwa, również ma ciemne strony.
Stany Zjednoczone to dziś największy eksporter gazu na świecie. Wojna, która powoduje trudności dla europejskich dostawców w rodzaju Orlenu, staje się żyłą złota dla Amerykanów. W 2023 r. ponad połowa ich skroplonego gazu ziemnego (LNG) trafiała na Stary Kontynent, a jego sprzedaż do Europy była ponad dwukrotnie większa niż w 2021 r. Dziś sięga miliardów dolarów miesięcznie. Handel gazem, który w 2015 r. nie stanowił nawet procenta amerykańskiego eksportu, już w 2022 r. odpowiadał za blisko 6 proc.
Mimo to w styczniu Stany tymczasowo wstrzymały rozpatrywanie nowych decyzji eksportowych (decyzję szybko zaskarżyły republikańskie stany, a sąd ją zawiesił w lipcu). Powód? Administracja prezydenta Bidena tłumaczyła decyzję troską o klimat. Przepisy, które miały chronić środowisko i zwykłych Amerykanów były nieskuteczne, Biały Dom wolał wstrzymać sprzedaż.
Pół roku wcześniej komisja przy amerykańskiej Izbie Reprezentantów opublikowała wyniki półtorarocznego śledztwa. Okazało się, że firmy w USA mają problem z wielkimi wyciekami ze złóż gazu, a ulatniający się w ten sposób metan staje się istotną częścią emisji całego sektora. Do tego firmy nie korzystają z technologii, które pozwoliłyby wiarygodnie ocenić emisje, a jeśli już to robią, to w sposób ograniczony i niekonsekwentny. Z wewnętrznych dokumenty branży wynika, że rzeczywiste emisje są znacznie wyższe niż te raportowane amerykańskiemu regulatorowi. Tylko jeden zbadany wyciek stanowił 80 proc. całkowitych emisji firmy, która go zgłaszała.
Łupek wyzwala metan
Kluczem do amerykańskiej potęgi gazowej, ale i problemów sektora, są łupki. W ostatnich dwóch dekadach trafiły ze studiów geologicznych na pierwsze strony gazet.
Gaz łupkowy to gaz jak każdy inny, różni się metodą wydobycia. Tradycyjnie gaz wydobywa się ze skał osadowych. Gromadzi się on w nich w formie „baniek”, które – w momencie odwiertu – zaczynają się ulatniać, co ułatwia wydobycie.
Gaz łupkowy występuje w skałach o dużo mniejszej przepuszczalności niż osadowe. Bańki, które tworzy, są maleńkie. Żeby skutecznie wydobyć go na dużą skalę trzeba go wypłukać mieszanką wody, piasku i chemikaliów. To tzw. szczelinowanie hydrauliczne, droższy i bardziej skomplikowany proces od metod tradycyjnych. Oraz o wiele bardziej szkodliwy dla środowiska.
Polacy mogą pamiętać łupki i gorączkę, która kilkanaście lat temu wybuchła nad Wisłą, gdy zapowiadano, że staniemy się surowcową potęgą. Emocje równie szybko ostygły. Okazało się, że eksploatacja polskich złóż byłaby dużo mniej opłacalna niż amerykańskich, nie wspominając o kosztach środowiskowych.
To właśnie ze względu na ryzyka geologiczne i środowiskowe szczelinowania zakazano we Francji, Danii, Bułgarii, Holandii i Niemczech, a w USA i Kanadzie, choć wciąż jest dozwolone, wywołuje kontrowersje (w USA ze szczelinowania łupków pochodzi blisko 80 proc. gazu).
Metan odpowiada za podniesienie się temperatury o ok. 0,5 stopnia w stosunku do epoki przedindustrialnej (dwutlenek węgla – za ok 0,75 stopnia). Powodem, dla którego jego wpływ na zmiany klimatyczne bywa ignorowany, może być szybki czas rozkładu: na ogół rozpada się w atmosferze nie dłużej niż przez 12 lat. Jednak metan zatrzymuje też o wiele więcej ciepła niż dwutlenek węgla – w momencie emisji co najmniej 100 razy więcej, a na przestrzeni 20 lat – nawet 80 razy więcej.
Hipotetycznie łatwo byłoby spowolnić zmianę klimatu uwalniając jak najmniej metanu – tymczasem jego stężenie w atmosferze rośnie. W 2019 r. The Guardian powołując się na naukowców z Cornell University wskazywał, że za przyspieszającą zmianę klimatu może odpowiadać właśnie boom na eksploatację łupków. Autor badania, Robert W. Howarth, sugerował, że dowodem może być specyficzny skład metanu w atmosferze.
Przemysł ma świadomość wpływu metanu na klimat. Jak podaje Zero Carbon Analytics, międzynarodowa grupa badaczy zajmująca się transformacją energetyczną, największe światowe firmy zaniżały emisje metanu o nawet 94 proc.
Zielony orzeł krąży nad USA
Na pytanie o amerykańskich kontrahentów Grupa Orlen zasłania się tajemnicą handlową. To o tyle dziwne, że przez lata firma i spółki z grupy chwaliły się umowami z Amerykanami, a informacje o zagranicznych kontraktach pojawiały się publicznie na stronach Orlenu, PGNiG i w mediach.
Co wiemy o aktywności Orlenu w Ameryce? Od 2019 r. PGNiG, obecnie część grupy Orlen, kupuje gaz od Cheniere, największego producenta na kontynencie (umowa obowiązuje do połowy lat 40.).
Cheniere Energy, największy producent skroplonego gazu w USA, to firma, za którą ciągną się kontrowersje. W 2022 r. ukazał się raport, który wytknął jej praktyki greenwashingowe. Specjaliści Cheniere zakłamywali metodologię badań dotyczących emisji metanu firmy i wybiórczo dobierali dane, by zaprezentować Cheniere jako mniej szkodliwy dla planety. W tym samym roku Cheniere zwróciło się do amerykańskiej administracji z prośbą o wyłączenie swoich przedsięwzięć z przepisów dotyczących limitów emisji rakotwórczych substancji – powodem miało być zagrożenie dostaw do Europy.
Drugim z dużych amerykańskich partnerów jest Venture Global, z którym PGNiG podpisało umowę w 2021 r. Dzięki danym uzyskanym z Organized Crime and Corruption Reporting Project (OCCRP) ustaliliśmy, że do portu w Świnoujściu od stycznia 2022 r. trafiło łącznie 15 tankowców od jej spółki-córki, Venture Global Calcasieu Pass, LLC.
Również ona znalazła się w ubiegłym roku pod ostrzałem – według raportu Institute for Energy Economics and Financial Analysis budowa jej terminala w Luizjanie odbyła się w przyśpieszonym tempie kosztem środowiska. W trakcie budowy firma ponad 2000 razy naruszyła lub obeszła („deviated”) pozwolenia związane z zanieczyszczeniem i emisjami. To właśnie z Luizjany przypłynęło 15 transportów do Polski.
Co ciekawe, Orlen pozwał Venture Global, ale powodem nie były kwestie środowiskowe. Amerykanie po prostu nie wywiązali się z umów – zamiast dostarczać gaz Orlenowi sprzedawali go innym firmom, korzystając ze wzrostu cen. Przedstawiciele Orlenu twierdzą, że w 2023 r. nie otrzymali żadnej dostawy – możliwe, że sytuację zmienił dopiero tankowiec, który – jak ustaliliśmy wspólnie z OCCRP – w maju tego roku dostarczył gaz z Luizjany do Świnoujścia.
Gaz od kolejnego kontrahenta z Ameryki dopiero do Polski trafi. W styczniu 2023 r. Orlen podpisał umowę na dostawy z Sempra Infrastructure – częścią amerykańskiego koncernu Sempra, który wydobywa gaz metodą szczelinowania. Umowa opiewa na 1,3 mld m sześc. gazu rocznie (przez dwadzieścia lat). To ok. 10 proc. polskiego zapotrzebowania. Umowa na dostawy gazu do Polski pozwoli firmie skończyć budowę portu przeładunkowego w Port Arthur.
W informacji prasowej dotyczącej umowy Orlen tak scharakteryzował amerykańskiego kontrahenta: „Sempra Infrastructure dostarcza energię, aby budować lepszy świat.” W tym samym kształcie przedrukował informację m.in. dział Biznes i Klimat „Dziennika Gazety Prawnej” (którego partnerami są: Pepsico i Orlen).
Metan? A to nic nie powiemy
Opinia o budowaniu lepszego świata nie jest powszechna – działania Sempry w USA doprowadziły do powstania ruchu „Sempra szczelinuje naszą przyszłość” (Sempra is fracking our future), prowadzonego przez kalifornijską organizację San Diego 350.
– Blisko 80 proc. gazu, który będzie przepływał przez Port Arthur, będzie pochodziło ze szczelinowania – mówi nam Scott Kelley, profesor biologii z San Diego University i wolontariusz Sand Diego 350. – Szokujący jest poziom zanieczyszczenia powietrza, wody, a nawet ilość odpadów radioaktywnych, które to generuje. W stanie Kolorado szczelinowanie wytwarza więcej ozonu [szkodliwego dla warstwy ozonowej, ale mniej istotnego jako gaz cieplarniany – dop. red.] niż wszystkie auta i ciężarówki razem wzięte!
– Szczelinowanie to tylko jedno z określeń na nowoczesne metody wydobycia, które są toksyczne i szkodliwe dla ludzi i środowiska – uzupełnia Masada Disenhouse, dyrektorka San Diego 350. – Dziś korzysta się tu niemal tylko z takich metod, bo łatwo dostępne złoża wyczerpano.
Boom na amerykański gaz to nie tylko wynik wojny w Ukrainie, ale i zmian regulacji. Do 2016 r. eksport gazu z USA był zakazany.
Wspomniany wcześniej Robert W. Howarth z Cornell University opublikował niedawno badanie, w którym wyliczył rzeczywiste emisje amerykańskiego gazu w całym łańcuchu dostaw. Oszacował, że jeśli do samego spalania gazu doliczyć ślad węglowy skraplania go do LNG, a także transportu (np. do Europy), to rzeczywisty ślady węglowy amerykańskiego gazu może być od 28 proc. do 46 proc. wyższy niż ten ze spalania węgla.
Do tego dochodzą wycieki. Zdaniem naukowców ulatnianie się metanu tylko z tzw. Permian Basin, czyli rejonu na pograniczu Teksasu i Nowego Meksyku, z którego m.in. gaz będzie trafiał do terminali Sempry, to odpowiednik emisji ze spalania węgla, który zapełniłby 50 długich na milę pociągów towarowych. Codziennie.
– Jeśli w całym łańcuchu dostaw ulatnia się około 3 proc. metanu, to twierdzenie, że zastąpienie węgla gazem jest korzystne dla ochrony klimatu, jest błędne – mówi Diana Maciąga z Polskiej Zielonej Sieci.
Tymczasem wydobycie gazu w tym regionie ma jeszcze wzrosnąć. Do końca dekady o połowę w stosunku do 2021 r. Trwająca kampania prezydencka w USA raczej nie pomoże: niektóre ze stanów, w których wydobywa się gaz z łupków, to tzw. „swing states”, w których zwycięstwo Republikanów albo Demokratów wisi na włosku. Nikte nie chce podpaść.
Jedna ze spółek-córek Sempry była w 2016 r. odpowiedzialna za jeden z największych wycieków metanu w historii USA. W Aliso Canyon wyciekło blisko 100 tys. ton tego gazu – który, przypomnijmy, ma blisko 100 razy większy wpływ na globalne ocieplenie niż dwutlenek węgla.
Wszystko to nie ma wpływu na działania Orlenu. W 2022 r. był jedną z firm, która nie udzieliła odpowiedzi na pytanie o zarządzanie emisjami metanu w ankiecie przeprowadzonej przez niemiecką organizację Deutsche Umwelthilfe. Biuro prasowe spółki twierdzi, że wszyscy długoterminowiy partnerzy (Orlen kupuje gaz także w tzw. transakcjach spot, czyli – upraszczając – na bieżąco, z rynku) mają wdrożone polityki ochrony środowiska: „W przypadku firm amerykańskich (w kontekście gazu łupkowego), są to podmioty zajmujące się głównie skraplaniem gazu do postaci LNG, same z kolei pozyskują gaz na krajowym rynku USA, który stanowi miks z wydobycia z różnych rejonów i prowadzonego z wykorzystaniem różnych technologii, spełniających obowiązujące tam wymogi środowiskowe”.
A tłumacząc na polski: wydając miliardy można kupować gaz od tego ramienia Sempry albo Chenin, które „zajmuje się skraplaniem”, nie wchodząc w szczegóły korporacyjnych zawiłości.
– Istnieje oenzetowska inicjatywa Oil and Gas Methane Partnership 2.0, która wprowadza standardy dobrych praktyk i emisyjności silnie szkodliwego gazu cieplarnianego – metanu w całym łańcuchu wartości, dla firm z całego sektora oil & gas. Od wydobycia, przez transport, składowanie, aż po użycie. Orlen nie jest jej członkiem, ale z kolei Gaz-System już tak. Uważam, że celowo – podkreśla Michał Hetmański z Fundacji Instrat.”
Orzeł ląduje za Jukonem
Orlen gaz z łupków nie tylko kupuje, ale go wydobywa. W kanadyjskiej prowincji Alberta działa poprzez spółkę-córkę Orlen Upstream Canada. W 2015 r. powiększył tam swoje zasoby i dziś w Albercie zajmuje ok. 1400 km kw. i posiada rezerwy pozwalające na wydobycie ok. 150 mln baryłek ropy i gazu. To więcej niż roczne zużycie Polski.
Ze strony Orlen Upstream Canada dowiadujemy się, że eksploatuje złoża m.in. metodą szczelinowania. Blisko 95 proc. dziennie wydobywanej przez spółkę ropy i gazu to efekt szczelinowania. To ekwiwalent 14 tys. baryłek dziennie, albo, ponad dwóch milionów litrów.
W 2023 r. badacze z Uniwersytetu Stanforda odkryli, że to właśnie szczelinowanie w Albercie mogło doprowadzić do jednego z najsilniejszych trzęsień ziemi w regionie tamtejszej rzeki Peace (znajdują się tam dwa stanowiska Orlenu).
Do szczelinowania potrzebna jest woda. Dużo wody. Władze Alberty szacują, że aby wydobyć odpowiednik jednej baryłki ropy lub gazu potrzeba od 0,12 do 0,45 baryłki wody, zależnie od długości eksploatacji złoża. Orlen w Kanadzie każdego dnia zużywa jej setki tysięcy litrów – w regionie, w którym trwa najgorsza od ćwierć wieku susza.
– Albertę można krytykować jako zbyt mało rygorystyczną, jeśli chodzi o regulacje dotyczące gazu i ropy – komentuje Martin Olszynski, wykładowca Uniwersytetu w Calgary i specjalista od prawa środowiskowego. – Alberta Energy Regulator (AER) nie wymaga od firm, żeby wnosiły zabezpieczenie finansowe na poczet przyszłego oczyszczania środowiska. Efektem jest 80 tys. nieaktywnych studni gazu i ropy, których trwałe zabezpieczenie kosztowałoby między 30 a 80 mld dol. kanadyjskich.
Orlen jest właścicielem 60 takich nieaktywnych studni (od kanadyjskiego rządu pobiera dotacje na ich sprzątanie). Kolejne dwie przestaną być aktywne z końcem tego roku. To niewiele, z pewnością Orlen nie jest więc w czołówce najgorszych trucicieli. Lokalna agencja środowiskowa nie zgłaszała do Orlenu zastrzeżeń, skala działalności spółki jest w Kanadzie niewielka.
Jest jednak coś co sprawia, że kanadyjski Orlen o „zielonej energii” może tylko pomarzyć: emisyjność produkcji gazu w Kanadzie jest dziś średnio cztery razy wyższa od tej, na które pozwalają unijne przepisy.
Orlen się broni, że przestrzega kanadyjskich regulacji oraz inwestuje program ponownego wykorzystania wody użytej do szczelinowania.
Zieloni i niskoemisyjni
Mimo sprzeciwów krajów europejskich, między innymi Hiszpanii i Danii, od kilku lat gaz ziemny jest uważany przez UE za paliwo niskoemisyjne. To właśnie pozwala Orlenowi opowiadać o sobie, że „ok. 70 proc. produkcji energii elektrycznej pochodzi ze źródeł zero i niskoemisyjnych”.
Spytaliśmy Chat-GPT 4, ile procent energii Orlen wytwarza z odnawialnych źródeł. Maszyna dała się oszukać – przytoczyła PR-owe 70 proc. Na bardziej szczegółowe pytanie („wytwarzanie bez użycia gazu”), po analizie liczącego 200 stron raportu spółki za 2023 r., podała inny wynik – ok. 25-30 proc.
Program się pomylił. Informację, o którą nam chodziło, można znaleźć w tym samym raporcie, trzeba tylko pomóc sobie kalkulatorem. Orlen podaje bowiem całkowitą moc energetyczną (5,5 GW) i cieplną (13,9 GW), oraz ich odpowiedniki z OZE (0,9 GW mocy energetycznej, 0,2 GW cieplnej).
W tym miksie energetycznym rzeczywisty udział źródeł odnawialnych to odpowiednio 16,5 proc. i 1,5 proc., sporo poniżej szacunków Chat GPT 4. Dopiero w raporcie za pierwszy kwartał 2024 r. dane te podano wprost.
„W ostatnich latach Orlen inwestuje znaczne środki w energetykę gazową. Obecnie powstają dwa kolejne bloki – w Ostrołęce i Grudziądzu. W swojej strategii firma zapowiada ponad dwukrotne zwiększenie aktualnych mocy gazowych, do 4 GW. Efekt? – Między 2022 a 2023 r. produkcja energii z ciepła i gazu w grupie Orlen wzrosła o 50% – mówi Stanisław Mroszczak, specjalista z Instratu. – Ale emisja metanu była już trzykrotnie wyższa niż w 2022 r..
Orlen uważa, że emisyjność dwutlenku węgla z gazu ziemnego jest blisko o połowę niższa, niż węgla kamiennego, a jego elektrownie są nowsze i bardziej sprawne.
– Pytanie kto powinien decydować o zastąpieniu węgla gazem? – pyta Michał Hetmański. – Nie Orlen, nie inne firmy, tylko ministerstwo. Przez ostatnie lata nie decydowało, bo kierownictwo resortów siedziało w kieszeni prezesów spółek skarbu państwa. Oby to się nie powtórzyło.
W Europie trwa dyskusja, czy dopuszczenia gazu jako paliwa niskoemisyjnego do zrównoważonych miksów energii nie było przeciwskuteczne. Według niektórych ekspertów cofnęło rozwój energii ze źródeł odnawialnych i umożliwiło greenwashing na wielką skalę. W maju w UE wprowadzono przepisy dotyczące śledzenia wycieków i emisji metanu – dotyczą one jednak wyłącznie terenu Unii. Narzędzia regulujące emisyjność importu zostaną wprowadzone po 2030 r. Do tego czasu Orlen będzie „zielony” i niskoemisyjny, niezależnie od tego, co robią jego partnerzy i spółka w Ameryce.
Może jednak lepszy „brudny” gaz niż wspieranie Rosji? – To argument polityczny, nie środowiskowy – zauważa Disenhouse. – Lepiej jest dostać dżumy czy ospy? Najlepszą metodą na odejście od konieczności importowania paliw kopalnych jest rozwój odnawialnych źródeł energii.
Polska zużywa aktualnie ok. 18,4 mld m sześc. gazu, ale zapotrzebowanie na gaz w elektroenergetyce dopiero zaczyna rosnąć. Według prognoz Gaz-System, polskiego operatora systemu przesyłowego gazu, wzrośnie do 27,5 mld m sześć. w 2032 r.
– Kiedy osiągniemy ten pułap, powstanie kolejny problem – mówi Hetmański. – Orlenowi przestanie opłacać się budowanie OZE, bo to będzie oznaczało, że przestanie zarabiać na gazie. I tu leży problem całego pomysłu koncernu multienergetycznego – chce zarabiać na tym, na czym ma największą marżę.
Nowa technologia, nowe problemy
Jednym z wielkich, „zielonych” projektów grupy Orlen jest tajemniczo brzmiący CCS. To skrót od angielskiego Carbon Capture and Storage – pomysłu na przechwytywanie i składowanie dwutlenku węgla. Na przykład pod ziemią – w miejscach, z których wydobyliśmy gaz.
PGNiG Upstream Norway to kolejna ze spółek-córek Orlenu. Pod koniec ubiegłego roku kupiła połowę udziałów w norweskim projekcie CCS o nazwie „Polaris” na Morzu Barentsa. Zakupy miały pozwolić na wpompowanie łącznie 100 mln ton dwutlenku węgla w dno morskie na północ od wybrzeży Norwegii. To czterokrotność pierwszego zakresu emisji grupy w 2022 r.
Projekt miała ruszyć pod koniec dekady i umożliwiać wpompowywanie ok. 3 mln ton dwutlenku węgla rocznie. Wartość tej inwestycji szacowano na około miliard dolarów.
Gdyby projekt ruszył, koncern rzeczywiście będzie miał szansę na neutralność klimatyczną, przynajmniej na papierze. Dzięki konceptowi Net Zero neutralność klimatyczna nie oznacza, że firma rzeczywiście musi redukować ilość dwutlenku, który emituje. Wystarczy, że zainwestuje w projekty kompensujące ilość dwutlenku węgla – chociażby CCS. Może więc nadal produkować ropę, wystarczy wartość zredukowanego gazu odjąć się od wartości wyemitowanego – i gotowe.
To właśnie CCS miał stanowić główny element celu redukcji śladu węglowego rafinerii, petrochemii i wydobycia o 25 proc.
Jednak w wyniku audytu Orlen wycofał się z projektu Polaris. Jak podał Business Insider stopa zwrotu okazała się niesatysfakcjonująca, a możliwości składowania niższe niż początkowo zakładano. Orlen nie ujawnił na razie, ile już wydał na projekt, który okazał się niewypałem. W odpowiedzi na nasze pytania przekonuje, że “kwota ta mieściła się w dolnych granicach przedziału standardowych nakładów w tego rodzaju projektach.”
Według ustaleń dziennikarzy Business Insidera Orlen nie zamierza jednak rezygnować z CCS i wciąż planuje do końca dekady osiągnąć możliwość składowania 3 mln ton dwutlenku węgla rocznie. W odpowiedzi dla Frontstory.pl biuro prasowe Orlenu twierdzi, że pozyskana wiedza będzie mogła być wykorzystana w innych projektach składowania CO2 na Norweskim Szelfie Kontynentalnym.
Zamknąć i zapomnieć na tysiące lat
Koncepcja CCS zyskuje rozpęd od niedawna. Dwutlenek węgla przechwytuje się na etapie produkcji, a następnie skrapla, transportuje (na przykład za pomocą rurociągów albo tankowców) i wpompowuje pod ziemię, zwykle do tzw. kieszeni, które powstają na dnie morza po wydobyciu gazu lub ropy. Tam dwutlenek węgla ma być już niegroźny.
Sęk w tym, że CCS wymaga stacji skraplających, transportowców, rurociągów, przepompowni, czyli inwestycji powodujących duże emisje. – Należy pamiętać, że technologia wychwytywania dwutlenku węgla wymaga ogromnych ilości energii już w samym działaniu, co powoduje wzrost o ok. 20–33 proc. mocy wyjściowej oczyszczanej stacji – zauważa Gran Hauber, analityk amerykańskiego think-tank Institute for Energy Economics and Financial Analysis (IEEFA).
Czyli zamiast redukować emisję będziemy ją zwiększać – po prostu jeszcze więcej wepchniemy pod ziemię.
Badania naukowców z Uniwersytetu Stanforda sprzed kilkunastu lat sugerują, że wielkoskalowe składowanie dwutlenku węgla jest trudne i niebezpieczne. Zastrzyki gazu w skały mogą prowadzić do ruchów tektonicznych, te zaś do rozszczelnienia kieszeni z gazem, który wróci do atmosfery. Istnieją wprawdzie miejsca, gdzie to ryzyko jest minimalne, ale żeby realnie wpłynąć na zmiany klimatu trzeba by ich znaleźć kilka tysięcy. To mało prawdopodobne.
W zeszłym roku Energy Economics and Financial Analysis opublikowało raport, z którego wynika, że dwa norweskie projekty, które zapoczątkowały światowy boom na CCS, Sleipner i Snøhvit, są zagrożone wyciekami. Snøhvit znajduje się na Morzu Barentsa, blisko projektu Polaris.
W rozmowie ze szkocką redakcją śledczą The Ferret Erik Dalhuijsen, inżynier z kilkunastoletnim doświadczeniem w pracy nad CCS, wskazuje, że dwutlenek węgla trzeba zamknąć pod ziemią na mniej więcej 10 tys. lat, zanim utwardzi się (to znaczy, że będzie w skałach tak długo, aż zacznie wchodzić z nimi w reakcje chemiczne) i pozostanie tam na zawsze.
„Nie patrz w górę” na dnie morza
Grant Hauber, współautor raportu IEEFA: – W ostatnim roku zwolennicy CCS próbowali przyspieszyć rozwój projektów. Norweski Northern Light wydaje się najbardziej zaawansowany, ma mieć możliwość składowania 1,8 megatony dwutlenku węgla rocznie. Przy tych ilościach wciąż będzie to projekt pilotażowy.
Hauber pilnie śledzi, w jaki sposób dostawcy technologii reagują na kłopoty i ryzyka związane z CCS: – Trzeba zaprojektować zupełnie nowe zawory, dwutlenek węgla nawet przy śladowych ilościach wilgoci jest niesłychanie korozyjny, mówimy więc o zupełnie nowej metalurgii. Wiele osób zakładało, że mechanizmy z produkcji ropy i gazu będzie można po prostu przenieść do dwutlenku węgla, ale tak nie jest. To o wiele szersze zakresy temperatur i ciśnienia.
Ta technologia ma również inną ciemną stronę: dwutlenek węgla jako gaz bezwonny nie daje żadnego sygnału o wyciekach.
Według Granta Haubera, przemysł CCS jest w fazie badań i rozwoju, choć wielu próbuje go sprzedać jako dojrzały, rozwinięty sektor. – Rzeczywistość zemści się na tych, którzy w podpisywanych dziś kontraktach obiecują 100 proc. bezpieczne, niezawodne i odporne na wycieki projekty. Ich koszty wzrosną, ryzyka pozostaną – mówi Hauber.
Kilkanaście lat temu warty 600 mln euro projekt CCS przygotowywała grupa PGE w Bełchatowie. Ostatecznie wycofała się z pomysłu.
Biuro prasowe Orlen odpisuje nam, że wychwytywanie i zagospodarowywanie dwutlenku węgla (CCU i CCS) to kluczowe projekty zmniejszające emisyjność. Chce, żeby dwutlenek węgla pochodzący z produkcji koncernu był wykorzystany m.in. jako surowiec do specjalistycznych produktów petrochemicznych, materiałów budowlanych itd. Prowadzi w tej sprawie własne badania.
W filmie „Nie patrz w górę” potężny biznesmen decyduje się zaryzykować istnienie ludzkości i zamiast zniszczyć pędzącą na Ziemię asteroidę, postanawia ją przechwycić, aby zarobić na znajdujących się na niej minerałach. Zdaniem dziennikarki naukowej Laury Hiscott to oczywista paralela sytuacji, w której wielki biznes inwestuje w CCS.
– Warto nie skreślać technologii samej w sobie. W tych sektorach, którym trudno odejść od emisji dwutlenku węgla może to być potrzebne – komentuje Michał Hetmański z Instrat. – Na przykład produkcja cementu. Na pewno w elektroenergetyce i ciepłownictwie to nie ma sensu.
Doktor mówi zakręć kran
Jednym z czołowych programów, którymi chwali się Orlen, jest Planeta Energii. To trwająca od 2010 r. inicjatywa, która ma pomóc dzieciom „lepiej zrozumieć świat energii wokół nas, wpływ naszych zachowań na ochronę środowiska czy wspieranie zrównoważonego rozwoju”.
Ostatnia, dwunasta edycja Planety Energii zakończyła się kilka miesięcy temu. W ramach programu na naukową wyprawę zabiera dzieci dr Tomasz Rożek, znany popularyzator nauki i założyciel Fundacji Nauka. To Lubię.
Materiały Planety Energii, które można znaleźć w sieci, wspominają o paliwach kopalnych i różnych sposobach pozyskiwania energii, mówią o energii słonecznej i odnawialnej. Ale Planeta Energii ani razu nie wspomina o zmianie klimatu. Z podręczników, scenariuszy lekcji i materiałów interaktywnych wynika, że wady paliw kopalnych to przede wszystkim fakt, że mogą się wyczerpać, do tego generują odpady i zanieczyszczenia.
– Trudno powiedzieć, na ile celowo dokonano tych przeoczeń – komentuje dr Zbigniew Bohdanowicz z Fundacji Edukacji Klimatycznej – Ta kampania wpisuje się w działania, które same w sobie są dobre, ale niczego nie rozwiązują. Zakręcanie wody, sprzątanie lasu, dokarmianie ptaków? W kontekście egzystencjalnego zagrożenia przed jakim nas stawia kryzys klimatyczny, traktowanie takich działań jako odpowiedzi jest absurdalne, to trywializowanie problemu. Mam dziewięcioletniego syna, myślę że nawet on by zrozumiał, że to nie są działania adekwatne do tego, z czym się mierzymy.”
Autorzy Planety Energii nie uznają na przykład za stosowne poinformować dzieci, że obecne stężenie dwutlenku węgla w atmosferze jest o 50 proc. wyższe niż przed rewolucją przemysłową i spowodowane przez człowieka. Nawet przy umiarkowanym scenariuszu ocieplenia, w ciągu kilku dekad z Polski znikną gatunki drzew, które stanowią obecnie 75 proc. powierzchni lasów. Planeta Energii nie wspomina jednak nawet o tym, że planeta się ociepla.
– Sprawia to wrażenie jakby zamiarem było skierowanie energii ludzi na działania poboczne, które nie zaburzą kierunku rozwoju gospodarki – mówi Bohdanowicz. – To też pewien sposób walki z aktywizmem: dać osobom zaangażowanym zajęcie o marginalnym znaczeniu, które nie będzie przeszkadzać. Tymczasem musimy koncentrować się na rozwiązaniach systemowych, na regulacjach, na tym, jak wspólnie zmniejszyć całkowitą presję na planetę, nie skupiać się na indywidualnych działaniach, bo tak nie naprawimy problemów klimatycznych i ekologicznych.
Za dużo dla dzieci
Na swojej stronie Orlen informuje: „Z myślą o przyszłych pokoleniach ORLEN realizuje szereg działań społecznych.” Jeszcze w raporcie za 2022 r. firma pisała, że Planeta Energii realizuje ONZ-owski cel zrównoważonego rozwoju nr 4: „Dobra jakość edukacji”.
Autorzy Planety Energii w lekcji „Skąd się bierze prąd?” sugerują, że po jej zakończeniu „dziecko wie, czym jest prąd (podaje, swoimi słowami, definicję prądu, np. Prąd to uporządkowany ruch elektronów z jednego miejsca w inne)”.
Dlaczego Orlen nie uświadamia uczniom, że spalanie paliw kopalnych prowadzi do ocieplenia planety? – Nikt nie chce zostawić dzieci z depresją – zauważa dr Bohdanowicz – Ale musimy się poważnie zastanowić, do czego dążymy, jak istotne dla przyszłości są nasze obecne działania. Żyjemy w świecie, który się zmienia i będzie się zmieniał, ale w jaki sposób – zależy od tego, co będziemy robić.
„Program Planeta Energii został objęty patronatem honorowym Ministra Klimatu i Środowiska w latach 2022 i 2023 i oceniony jako spełniający warunki opisane w ówczesnych zasadach przyznawania patronatu honorowego” – komentuje ministerstwo Klimatu i Środowiska.
Na pytanie o nieobecność kwestii zmiany klimatu w Planecie Energii, biuro prasowe Orlenu odpowiada pismem długim na dwie strony. To po prostu opis programu. Bezpośrednio do pytania odnosi się jedno zdanie: „Globalne ocieplenie jest również jednym z potencjalnych tematów kolejnych edycji Planety Energii”. Zarządzająca programem Energa, odpowiada, że koncentruje się on “na mniejszych jednostkach tematycznych” i wskazuje, że o zmianie klimatu wspominała w postach na Facebooku.
Zespół Fundacji Nauka. To Lubię otrzymał nasze pytania 23 lipca. Do czasu publikacji, mimo zapewnień, że zostały przekazane Tomaszowi Rożkowi, nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Najbardziej etyczna firma na świecie
Między 2014 a 2021 r. Orlen ośmiokrotnie znajdował się w gronie najbardziej etycznych firm świata – listy układanej przez amerykański Etisphere Institute. Podmiot tworzący tę listę to zwykłe, oparte na zysku, przedsiębiorstwo, którego główna działalność to wydawanie kwartalnika dotyczącego etycznego biznesu, a także wspomniana wyżej lista. Jak podała spółka w 2021 r., była jedyną wyróżnioną w ten sposób w całej Europie Środkowo-Wschodniej.
Na przestrzeni lat informację tę przekazywały takie portale jak Bankier.pl, „Rzeczpospolita”, Forsal.pl, czy WNP.pl. Lista Ethisphere Institute była atrakcyjna komunikacyjnie, tym bardziej, że trafiały na nią takie firmy jak Volvo, Sony, czy IBM.
O potencjalnym konflikcie interesów wokół tej listy już w 2014 r. pisał „Los Angeles Times” – możliwość używania logo „World’s Most Ethical Company” kosztowało wtedy 10 tys. dolarów. „Poddanie się ocenie nie wiązało się z kosztami ze strony Orlenu” – informuje biuro prasowe spółki. I dalej: „Jeżeli wyróżniona firma chciała na swojej stronie (…), w stopce firmowej, publikacjach, etc. posługiwać się logo The World’s Most Ethical Company, to wiązało się to z kosztami zakupu licencji na używanie logo (uzależnionymi od pól eksploatacji)”.
Orlen nie odpowiada, czy kupował taką licencję i za ile.
Już kilkanaście lat temu do grona „World’s Most Ethical Company” zaliczono firmę, która chwilę wcześniej zapłaciła grzywnę za naruszenie regulacji środowiskowych. Na zeszłorocznej gali znalazła się spółka-córka dostawcy dronów i sprzętu wojskowego dla izraelskiej armii, która zachwalała swoje pociski jako odpowiedź na wyzwania, przed którymi żołnierze tego kraju stają po 7 października, m.in. w Gazie.
Emerytura ze zniszczonej planety
Wyceniany na ok. 65 mld zł Orlen odpowiada przede wszystkim przed właścicielami. W blisko połowie jest nim Skarb Państwa. Przy takiej przewadze w akcjonariacie oznacza to samodzielną kontrolę. To państwo może nadawać i zmieniać kierunek firmy, także w zakresie ochrony środowiska i walce ze zmianą klimatu.
Tylko co dzieje się, kiedy to, co państwowe, miesza się z tym, co publiczne?
– Dotychczas polskie regulacje dot. sektora gazu i ropy lub te unijne współtworzone aktywnie przez polski rząd, tworzył de facto Orlen – mówi Michał Hetmański z Instratu. – Trzeba rozróżnić między zdrowym dialogiem ministerstwa regulującego dany sektor i konkretne firmy a reprezentowaniem wprost interesu największego gracza kosztem reszty rynku, w tym konsumentów. Od lat istnieje duża i coraz większa luka pomiędzy kompetencjami dwóch stron tego stołu. Na niskich pensjach w administracji i utracie etosu służby cywilnej zyskiwały podmioty regulowane, w tym Orlen, pozyskując regularnie pracowników odchodzących z ministerstw.
Ponadto Orlen to polityczny łup: wysokie zarobki, nieograniczona możliwość upychania w firmie krewnych i znajomych, nepotyzm. W praktyce oznacza to, że spółka przy każdej zmianie władzy ma łatwe wytłumaczenie: nie robimy nic w związku z klimatem z powodu błędów poprzedniej ekipy.
Jednak Skarb Państwa nie jest jedynym akcjonariuszem Orlenu. Siedmiu kolejnych największych udziałowców to Otwarte Fundusze Emerytalne (OFE), które łącznie posiadają akcje warte kilkanaście miliardów złotych. Dla każdego z nich Orlen był największą albo drugą największą inwestycją w Polsce. To oznacza, że finansowa przyszłość milionów Polaków jest w sporej mierze zależna od firmy z sektora paliwowego, która ma negatywny wpływ na przyszłość planety.
Otwarty fundusz emerytalny UNIQA obsługuje ponad milion osób i posiada akcje Orlenu warte blisko 800 mln zł. Maciej Krzysztofek, rzecznik prasowy UNIQA, o polityce klimatycznej rozmawiać nie chce: „Realizując zamierzenia polityki inwestycyjnej, UNIQA OFE dąży do osiągnięcia maksymalnego stopnia bezpieczeństwa i rentowności dokonywanych lokat” – odpisuje nam w mejlu.
– Przy podejmowaniu decyzji inwestycyjnych dotyczących PKO Otwartego Funduszu Emerytalnego nie bierzemy pod uwagę ryzyk dla zrównoważonego rozwoju ani nie rozważamy negatywnego wpływu decyzji inwestycyjnych na czynniki zrównoważonego rozwoju – przyznaje Dorota Świtkowska z PKO BP. Orlen to największa, warta ok. 600 mln zł, pozycja w ich otwartym funduszu emerytalnym, który zabezpiecza przyszłość prawie 850 tys. klientów.
– Nie komentujemy naszych działań inwestycyjnych – mówi Bohdan Białorucki z Allianz (ponad 3 mln klientów, akcje Orlen warte 3,3 mld zł). – Realizujemy cel, postawiony wszystkim OFE przez ustawodawcę. Nadrzędną zasadą inwestycji OFE jest osiąganie maksymalnego zysku z inwestycji przy zachowaniu możliwie największego bezpieczeństwa inwestycji.
Stanisław Mroszczak z Instratu zajmuje się m.in zrównoważonymi finansami, czyli tym jak firmy realizują cele środowiskowe i społeczne. Raporty firm takich jak Orlen bada na co dzień: – Fundusze powinny jednak inwestować także w “brudne spółki”, by te czuły narastającą potrzebę dekarbonizacji. Inwestowanie w już “zielone” firmy ma mniejszy potencjał, by wpłynąć pozytywnie na całokształt dekarbonizacji gospodarki. Wiele zależy tu jednak od regulacji – spółki finansowe nie chcą inwestować w inwestycje przejściowe wysokoemisyjnych podmiotów, gdyż wiedzą że negatywnie wpłynie to również i na ich własne łańcuchy wartości. Tu do gry powinien wkroczyć po pierwsze regulator, promując tego rodzaju rozwiązania, a po drugie podmioty nie w pełni objęte logiką rynkową, na przykład OFE.
Od 2020 r., a więc roku, w którym Orlen ogłosił przełomową strategię zrównoważonego rozwoju, do 2023 r. firma pokazała 116 mld zł zysku operacyjnego EBITDA i wypłaciła ponad 14 mld złotych akcjonariuszom.
Orlen zapowiada aktualizację strategii na kolejne lata, weryfikację projektów i inwestycji. To nie zmienia jednak faktu, że pozostanie koncernem multienergetycznym. Zielony Orzeł największe marże będzie miał na paliwach kopalnych.
Tymczasem do 2026 roku Polska ma czas na wprowadzenie przepisów niezbędnych do realizacji unijnej dyrektywy dotyczącej m.in. greenwashingu. Być może do tego czasu Orlen zbada także UOKiK.
The Grey Green to dziennikarski projekt Fundacji Reporterów.
Sprawdzamy, jak wykorzystywane są publiczne pieniądze na programy klimatyczne w Polsce. Śledzimy szarą strefę w ochronie środowiska.