Skip to content
Menu

Obyś cudze świnie tuczył

Julia Dauksza

20 grudnia 2023

  • Polska wieprzowina jest często polska tylko z nazwy. Pośrednicy ściągają miliony warchlaków z Danii – tuczone i zarzynane są w Polsce, dlatego uznaje się je za krajowy produkt
  • Sprawdziliśmy wszystkie transporty żywych świń, które przysłano z Danii do Polski w ostatnich pięciu latach: trafiały m.in. na megafermy pracujące dla wielkich koncernów
  • Koncerny i pośrednicy zdominowali rynek – zwykły rolnik to tylko podwykonawca, działający na warunkach, które ledwo umożliwiają przetrwanie

W duńskim porcie Rødby ciężarówki ustawiają się w kolejce do promu. Dwie budzą poruszenie wśród pasażerów osobówek: piętrowe naczepy na polskich blachach wiozą żywe zwierzęta. Turysta podchodzi bliżej i smartfonem fotografuje trzymiesięczne warchlaki. Mają małe ryjki, które wciskają w kraty. Są „sød”, urocze. 

Mniej urocza jest woń, która wydobywa się z ładowni promu. Dla załogi to nic nowego: port w Rødby odprawia około 2 tys. takich transportów rocznie: ruszają w kilkunastogodzinną podróż do Polski. Podobną trasę przebywa co roku ok. 6 mln świń. Jedna trzecia świń trafiających w Polsce na rzeźnicki hak pochodzi z zagranicy, głownie z Daniii. 

Transporty warchlaków oczekujące na przeprawę promem. Rødby, 2023

Dlaczego Dania stała się kluczowym ogniwem łańcucha dostaw polskich rzeźni i co to zmienia dla rolników i konsumentów wieprzowiny? Ruszyliśmy tropem transportów żywych zwierząt. Prześwietliliśmy zależności między koncernami mięsnymi, pośrednikami i rolnikami. Czego się dowiedzieliśmy? Sięgając w sklepie po tanią wieprzowinę nie wspieramy polskiego rolnictwa. Co więcej: dopłacamy do jego zmiany w przemysł uciążliwy dla środowiska, zwierząt i ludzi – w tym samych rolników.

Publikacja powstała w ramach projektu Bertha Challenge 2023, poświęconego żywności. Projekt realizowany jest przy wsparciu Bertha Foundation.

Wierzymy, że dziennikarstwo śledcze to dobro publiczne.
Zostań naszym patronem, wesprzyj nas na Patronite.

Wspieraj Autora na Patronite

Z ziemi duńskiej do Polski

Pół godziny jazdy od Rødby leży centrum gromadzenia zwierząt w Nakskov. Ruch zaczyna się tu długo przed świtem: ciężarówki zwożą tysiące warchlaków z najdalszych zakątków wysp. Pracownicy całymi dniami przeładowują stada zwierząt z duńskich przyczep na paki polskich ciężarówek. 

Podobnych miejsc jest kilkanaście. Duńczycy rozmnażają świnie na potęgę, a warchlaki wysyłają za granicę do dalszego tuczenia. To bardziej opłacalne niż współpraca z rzeźniami na miejscu. Wartość ich eksportu do Polski wyniosła w zeszłym roku 333 mln euro. 

Z centrum w Nakskov wyjeżdża jedna piąta wszystkich warchlaków eksportowanych do naszego kraju, ale przeciętny polski rolnik nie zamówi tu świń. Właściciele skupu uważają ich za niepewnych i niewypłacalnych, współpracują tylko z dużymi podmiotami – korporacjami i tak zwanymi pośrednikami.

Ciężarówki, które wyjeżdżają na malowniczą, otoczoną polami drogę z Nakskov przeważnie jadą właśnie do Polski. Wiozą część z około sześciu milionów świń, które sprowadzamy. A jednak, w 2022 r. tylko co piętnastą z nich (400 tys.) zarejestrowano jako kupioną za granicą. Więcej: bezpośrednim adresem dostaw są często fermy tych właśnie rolników, którym nikt w Nakskov nie sprzedałby warchlaków. Zarabia kto inny.

Transport warchlaków zmierza do Polski, Dania 2023 r.

Popularne wyobrażenie o tym, skąd bierze się mięso i co jest produktem z Polski, ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. Polski rolnik to często tylko płotka na łasce grubych ryb – żeby przetrwać hoduje to, co każą mu duże firmy, tak jak mu każą i za cenę, którą narzucą. Tymczasem oparty na sprytnej interpretacji przepisów system sprawia, że opatrzona polskim kodem kreskowym kiełbasa na półce w Warszawie czy Krakowie może pochodzić z zupełnie innej części Europy.

Jak to możliwe? Kluczem do zagadki jest „tucz kontraktowy”.

System mówi: tucz kontraktowy

Kiedyś los świń był prosty: rodziły się w gospodarstwie, a po utuczeniu rolnik sprzedawał je na skup lub prosto do rzeźni. Gdy popyt był większy zarabiał lepiej, w gorszych czasach groziła mu strata. Ale to pieśń przeszłości.

Tucz kontraktowy to złożony system – jego częścią jest firma, która przywozi rolnikowi własne warchlaki ważące wtedy ok. 30 kg (często kupione w takich miejscach jak Naskov), a po stu dniach odbiera je, gdy są tucznikami i ważą około 120 kg. Taka firma w branży nazywa się operatorem tuczu.

Operator tuczu ma władzę i kontrolę: często dostarcza nie tylko zwierzęta, ale także pasze i leki, co oznacza, że na fermie bardziej się pilnuje niż realnie hoduje świnie. Rolnicy nie są zatrudniani, nie świadczą też formalnie usługi – zawierane są z nimi tylko umowy kupna i sprzedaży. Stąd niekiedy inna nazwa dla tego zjawiska: „tucz hotelowy”. 

Taki system krytykują zwłaszcza organizacje rolnicze – uznają, że to sprzedanie się korporacji: rolnik jest całkowicie zależny od operatora. Zwolennicy (głównie związani z operatorami) twierdzą, że ten układ zapewnia stałe dostawy, zbyt i wynagrodzenie.

System jest na rękę zakładom mięsnym – mogą z góry zaplanować liczbę i koszt świń, nie martwiąc się o sezonowe zwyżki cen i konkurencję w skupach. 

Tucz kontraktowy może odbywać się z grubsza na dwóch zasadach. 

Współpracę z rolnikiem może podjąć bezpośrednio koncern. W Polsce robią to firmy związane z trzema największymi koncernami: Agri Plus z grupy Smithfields (chińskiego giganta, do którego w Polsce należy m.in. Animex), duński Sokołów (należący do koncernu Danish Crown) i polskie Gobarto, część Cedrobu.  

Przez Bałtyk świnie podróżują w ładowni promu. Rødby, 2023 r.

Drugi model jest nieco bardziej skomplikowany. Operatorem tuczu jest w nim firma-pośrednik, która zajmuje się tylko importem i tuczem. Kupuje warchlaki z Danii, oddaje na odchowanie fermie w Polsce, a potem na własny rachunek sprzedaje zakładom mięsnym. 

Chociaż każdy konsument mięsa prawdopodobnie miał do czynienia z ich produktem, są to firmy znane praktycznie tylko rolnikom. Tak jak spółka Hagric Woźniecki. Lider na rynku, z ponad 25 proc. udziałem w imporcie, setką ciężarówek i miliardowymi obrotami, którego właściciel dorobił się między innymi na współpracy z chińską korporacją Animex. Według naszych ustaleń, za ponad 75 proc. warchlaków importowanych z Danii w 2022 r. odpowiadało 10 firm, z czego dziewięć to pośrednicy, przeważnie będący też operatorami tuczu.

Pod koniec 2022 r. od pośredników całkowicie zależne było ponad 2 tys. polskich ferm, odpowiadających za jedną czwartą świń rzeźnych w Polsce.

Ta podwójna rola: importera i organizatora tuczu ma kilka konsekwencji. Najważniejszą jest ta, że wśród zamówień importera-pośrednika skrywają się dostawy dla koncernów. To  utrudnia ustalenie, jak dużą kontrolę nad rynkiem mają koncerny. 

Stawia też gigantów w bardzo dogodnej sytuacji: zachowują duży stopień kontroli nad produkcją, ale jeśli na fermie wydarzy się coś złego – nie wezmą za to odpowiedzialności.

Dużo, tanio, duńsko

Duńskie prosięta nie różnią się bardzo od polskich – jeśli chodzi o cenę. Według rolników tyją szybciej i zużywają mniej pasz. 120 kg żywej wagi osiągają w sto dni. Sprowadzane są partiami po kilkaset zwierząt, pozostaje je utuczyć i ubić. 

Sieci handlowe chcą utrzymać jak najniższe ceny mięsa, wywierają więc presję na dostawców – zakłady mięsne, które poszukują jak najtańszego surowca. To z kolei odbija się na rolnikach.

Największa ubojnia w Polsce zarzyna nawet 16 tys. świń dziennie. Aby produkcja tej skali działała jak w zegarku, potrzebne są regularne, przewidywalne dostawy dużych partii zwierząt. Takich, jak tuczone w Polsce duńskie świnie. Mniejsze zakłady zmuszone do rywalizacji z gigantami, również rozglądają się za jak najtańszymi świniami.

Cięcie kosztów doprowadziło do kuriozalnej sytuacji. Zabijamy na mięso ponad 20 mln świń rocznie. Według szacunków Komisji Europejskiej w latach 2020-2022 ta liczba mogłaby pokryć 98 proc. krajowego spożycia. W praktyce, mimo że do zabijanych świń wliczamy już te pochodzące spoza kraju, wciąż jednak importujemy dwa razy tyle mięsa wieprzowego, co eksportujemy. 

Import duńskich warchlaków zaczął się po wejściu Polski do Unii Europejskiej i osiągnął poziom ok. 6 mln w 2018 r. To 14-16 tys. piętrowych ciężarówek każdego roku. 

Najtańsze duńskie świnie nie są najwyższej jakości, pochodzą ze stad obciążonych ryzykiem chorób typu dyzenteria lub zapalenie płuc – znajdują jednak chętnych wśród hodowców.

Rola importerów rośnie w miarę zmniejszania się dostępności prosiąt. Z zeszłorocznego sprawozdania firmy Agro-Transhandel (ATH), która zgodnie z danymi z TRACES w 2022 r. sprowadziła 250 tys. zwierząt, dowiadujemy się, że zaczyna brakować warchlaków na wolnym rynku, bo takie firmy jak ATH zaczynają je ściągać tylko na potrzeby własnych tuczy kontraktowych.

Z zachodzącymi na rynku procesami firma wiąże nadzieje: „Wszystkie zmiany, chociaż niezmiernie trudne, długofalowo doprowadzą do dużych zmian w samej branży, zniknie ‘mała’ konkurencja i pozostaną tylko silni gracze na rynku, tzw. Operatorzy (…).Tym samym rynek ‘posprząta’ nadprodukcję i stworzy nowy model handlowy na rynku trzody chlewnej.”

„Mała konkurencja” to  zwykły rolnik. Przyciskany ze wszystkich stron przez spadające ceny i rosnące koszty, coraz mocniej wpada w ramiona pośredników i korporacji – i szuka oszczędności kosztem zwierząt i środowiska. 

Niewidzialna ręka rynku

Domaszkowice na Opolszczyźnie to na pierwszy rzut oka kwintesencja współczesnej wsi. Kryty czerwoną blachą kościółek na wzgórzu, jedna ulica z szeregiem domów: PRL-owskich „kostek” przemieszanych nowymi zabudowaniami, siłownia plenerowa na trawniku. Przepastne pola i las na horyzoncie pola przywodzą na myśl duński Nakskov, ale okolicę łączy z nim coś jeszcze. – Odór jest tak silny, że nie da się żyć. Właściciel powiedział, że jak się nie podoba, możemy się wyprowadzić – opowiada nam Edyta Wąs.

Edyta Wąs w Domaszkowicach mieszka od 30 lat. Jej dom od fermy dzieli 500 metrów. 

Śmierdzi ferma, śmierdzi gnojowica rozlewana na pole, pod las, do rowów, do stawów hodowlanych, z których właściciele wyłowili kilka ton martwych ryb. Jak bardzo truje ferma nie wiadomo: hodowcy tego nie zgłaszają, co utrudnia nie tylko szacunki, ale sprawia też, że nie regulują wynikających z tego tytułu opłat, np. za emisję amoniaku.

Ferma w Domaszkowicach, 2020 r. Zdjęcie: Koalicja Stop Fermom

Początkowo ferma miała trzymać tylko kilkaset świń i tylko na chwilę, ale już od dekady są ich tysiące. I to mimo braku pozwolenia na taką działalność. Zamiast je zdobyć, właściciel rozdzielił wielki kompleks między członków rodziny, zgłaszając ją jako sześć małych gospodarstw. Ten kruczek prawny, opisywany przez nas jeszcze w 2018 r. wystarczył, by latami przeciągać spór administracyjny. 

W tym roku coś się ruszyło: prokurator uznał zatrucie stawów za przestępstwo przeciwko środowisku. Po latach przepychanek Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska wydał nakaz wstrzymania działalności w czterech z pięciu budynków. W korespondencji z nami potwierdził, że nie wie ile zwierząt jest na fermie. Działalność ma zostać zamknięta do końca lutego 2024 r. – ale hodowca już zapowiedział w mediach, że nie zastosuje się do decyzji, póki nie zapadną prawomocne wyroki. To oznacza, że duńskie świnie mogą przyjeżdżać tu  jeszcze wiele lat.

Mimo lekceważenia przepisów produkcja działa jak w zegarku. Regularne są dostawy świń, obsługiwane zawsze przez tego samego pośrednika – importera i operatora tuczy kontraktowych (od 2019 r. w Domaszkowicach jest to firma Hagric Woźniecki). Na nieruchomościach gospodarstwa ciąży kilkumilionowa hipoteka. Największa jej część to 6,5 mln złotych – zabezpieczenie na poczet „umowy ramowej” z dostawcą paszy, który też takim tuczem się zajmuje. Finalny odbiorca świń – kimkolwiek jest – pozostaje w cieniu. I tu jest świnia pogrzebana.

Gdyby koncerny produkujące mięso same składały zamówienia u duńskich handlarzy, figurowałyby jako odbiorcy w każdym transporcie dostarczonym na adres rolnika. Obecność pośrednika sprawia, że w cudowny sposób korporacja znika z dokumentów transportu, nie jest też stroną transakcji. 

Z powodu kruczków prawnych Domaszkowice wiszą w próżni. Mieszkańcy są wściekli na właściciela. Jeśli którykolwiek z organów państwa zdecyduje się podjąć działania, to wymierzy je właśnie w niego.  A zarabiające na jego działalności firmy umyją ręce.

W systemach Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa (ARiMR) odpowiedzialnej za monitoring stanu stad świń i przyznawanie dopłat, w rejestrach Inspekcji Weterynaryjnej czy instytucjach środowiskowych – wszędzie tam korporacyjne świnie figurują jako należące do indywidualnego rolnika.

To tylko komplikuje weryfikację i skuteczne kontrole, które i bez tego są trudnym zadaniem. ARiMR zbiera dane o liczebności świń na fermie w komputerowej bazie danych współdzielonej z Inspekcją Weterynaryjną. Dane są odświeżane dwa razy do roku – na koniec czerwca i grudnia. Ale dostępu do bazy nie mają służby ochrony środowiska. Z systemu TRACES, ogólno unijnego rejestru danych o przemieszczaniu żywych zwierząt, korzysta natomiast wyłącznie Inspekcja Weterynaryjna. Błędne koło. 

Żuromińscy rolnicy tuczą głównie duńskie świnie. W 2022 r. przyjechało tu ponad 940 tys. zwierząt z Danii. To znaczy, że w największym polskim zagłębiu trzody chlewnej nawet 60 do 75 proc. świń pochodzi tak naprawdę z Danii.  Łącznie w cały region północno-zachodniego Mazowsza (powiat żuromiński i ościenne) trafia 20 proc. importowanych z Danii świń.

W żuromińskim importują wszyscy, mali i duzi. Oprócz lokalnych grup producenckich i ferm korporacji można znaleźć rolników kontraktowych produkujących dla trzech różnych koncernów – Sokołowa, Agri Plusa z grupy Animex i Gobarto. 

Wokół Swojęcina w gminie Lutocin jest prawie tyle samo ferm, co domów we wsi. Współpracą z tutejszymi rolnikami chwali się chiński gigant, Agri Plus, który  u rolników w całej Polsce ma dość miejsca by tuczyć 1,3 mln świń (dla oddania skali, na koniec 2022 w całym kraju było 4,3 miliona tuczników). W 2021 r.  w całym powiecie żuromińskim miał mieć ponad 200 tys. świń, w samym Swojęcinie – kilkanaście tysięcy. 

Wjeżdżając do wsi mijamy dużą fermę z wystawionymi czterema kontenerami na śmieci. Ich klapy nie domykają się przez wystające racice. Jest dzień odbioru odpadów, a kilkadziesiąt martwych świń to właśnie odpad z przemysłowej produkcji. 

W rejestrze TRACES natrafiliśmy na dokumenty transportu zamówionego do tej fermy przez Agri Plus. W tuczarni na obrzeżach wsi jest miejsce na 12 tys. świń: w kwietniu 2023 r. firma zamawia tutaj 1300 warchlaków ze średniej półki cenowej – obarczonych ryzykiem chorób – odebranych od jednego z największych duńskich handlarzy. Duńskie świnie przyjeżdżają tu jak co roku – w poprzednich latach tylko na tę jedną fermę trafiało ich nawet do 23 tys. rocznie. Zmienia się tylko dostawca.

Powstanie tuczarni w Swojęcinie to zasługa koncernu. Jej otwarcie w 2014 r. Agri Plus fetował w korporacyjnym biuletynie. Pozwolenie zintegrowane (rodzaj licencji) ferma uzyskała dopiero w 2021 r., po ponad sześciu latach działalności.

Załadunek świń w Swojęcinie, 2023 r.

Trzy miesiące później trafiamy na odbiór „gotowych” świń – pracownicy ładują tuczniki na ciężarówkę, która zabierze je do rzeźni. Nasz dron rejestruje, jak popychane poganiaczami świnie wbiegają na przyczepę jak rażone prądem – choć w firmie obowiązuje zakaz stosowania poganiaczy elektrycznych. Zostają te, które nie przeżyły tuczu: martwe świnie pod rampą załadunkową, przy tylnych wejściach, w niedomykających się kontenerach na tyłach fermy.

W latach 2018-2020 Agri Plus figurował jako bezpośredni odbiorca ponad 416 tys. świń z Danii. Po 2021 r. jego nazwa zniknęła z listów przewozowych w systemie TRACES. Jednak duńskie świnie nadal przyjeżdżają na wielką fermę w Swojęcinie oraz sąsiednie, do których Agri Plus zamawiał przesyłki w ubiegłych latach. Wszystkie wyłącznie za pomocą pośredników, bez oficjalnego udziału chińskiej korporacji.

Agri Plus na pytania o import i współpracę z pośrednikami nie odpowiada. Proponuje za to własną receptę na uleczenie polskiej hodowli: mniejsi rolnicy mogą dołączyć do korporacji i podpisać kontrakty na tucz lub produkcję prosiąt. Do tej pory firma zagospodarowała już 100 tys. macior spośród ponad 590 tys. trzymanych w Polsce – jednak rdzeń producji prosiąt stanowią megafermy takie jak w Krąplewicach koło Świecka, gdzie ze stada 9 tys. macior firma jest w stanie wyprodukować nawet 288 tys. prosiąt rocznie.

Z megafermy lub z Danii

O zagranicznym rodowodzie świni nie sposób się dowiedzieć ze sprawozdań firm ani opakowań szynki. Po trzydziestu dniach na polskiej fermie duńskiej świni zostaje wytatuowany polski numer identyfikacyjny i do rzeźni jedzie jako produkt polskiego gospodarstwa, jej mięso opuszcza rzeźnię z polskim kodem kreskowym. Dzięki temu producenci mięsa mogą zapewniać, że produkowana przez nich wieprzowina pochodzi ze świń od polskiego rolnika. Faktycznie polski rolnik zajmował się co najwyżej podawaniem im paszy i wywożeniem gnojowicy.

„Gobarto jest firmą Polską i głównym jej założeniem jest produkcja prosiąt, a także wszystkich elementów hodowli w oparciu o rodzime zasoby. Z tego względu wszystkie warchlaki będą urodzone jak i wychowane w Polsce” – tak Grupa Gobarto, należąca do polskiego koncernu Cedrob, odpowiada na pytanie „Czy dostarczone warchlaki będą polskie?” na stronie internetowej zachęcającej rolników do udziału w programie „Gobarto 500” (pisownia oryginalna). 

Firma w 2018 r. zlikwidowała spółkę ściągającą dla niej warchlaki m.in. z Danii i Holandii, i otworzyła wspomniany wcześniej program dla rolników, w którym pomaga sfinansować budowę tuczarni do 2 tys. świń w zamian za kilkunastoletnią współpracę. Prowadzi też klasyczny tucz kontraktowy. Cel firmy to ponad trzy miliony świń rocznie od „własnych” hodowców. Gobarto nie współpracuje z zewnętrznymi producentami prosiąt – sprzedaje współpracującym rolnikom warchlaki m.in. z kilku własnych megaferm. Oficjalnie przy każdej okazji krytykuje uzależnienie od importu. Nasza analiza pokazuje jednak, że również ona wspomaga się importem świń.  W 2021 r. ściągnęła ich – oficjalnie – ponad 90 tys.

To minimalne szacunki. Niektórzy z rolników współpracujących z Gobarto przyjmowali też kilkukrotnie większe dostawy od pośredników. Przykład – rolnik, który w 2020 r. deklarował wieloletnią współpracę z dla Gobarto – firma ta zapewniała mu wszystko i sprawowała pełna kontrolę. Według naszej analizy, przyjmował w tym czasie dostawy duńskich świń od pośredników – co oznacza, że te były de facto umowami związanymi z Gobarto.

Firma nie odpowiedziała na nasze pytania, powołując się na tajemnicę przedsiębiorstwa. Jednak deklaracja o „hodowli w oparciu o rodzime zasoby” niedawno zniknęła ze strony programu Gobarto 500.

Transport duńskich warchlaków, Polska, 2023 r.

Tuczymy dla Duńczyków

Wieś Sikory w gminie Raciąż to dziesięć domów i ferma na 12 tys. świń. Nowe białe hale wyglądałyby sterylnie, gdyby nie kopiec padłych świń pod drzwiami jednego z budynków. Ukryty w kukurydzy kompleks jest jedną z dwóch największych ferm w Polsce opierających produkcję o duńskie świnie (druga należy do jednego z pośredników).

Zdobycie pozwolenia na uruchomienie fermy o takiej skali to wymagający proces. W styczniu 2021 r. lokalny inwestor z branży budowlanej wystąpił o pozwolenie na działalność fermy z 12 tys. świń. Z powodu braków we wniosku rozstrzygnięcie sprawy zajęło prawie rok: zgodnie z prawem dopiero od lutego 2022 r. ferma mogła operować na taką skalę. 

Mimo to działała pełną parą na długo przed złożeniem wniosku, nie mówiąc o  wydaniu pozwolenia. Duńskie warchlaki zaczęły przyjeżdżać do Sikor, gdy ferma była jeszcze w budowie – pod koniec 2018 r. Na początku partiami poniżej 2 tys. sztuk, potem ta granica zaczeła się przesuwać. W 2020 r. transporty liczyły już po 9,5 tys. świń. W 2021 r. na fermę trafiło 42,5 tys. świń. Ferma – bez pozwolenia na hodowlę o tej skali – ustanowiła wtedy rekord importu świń do jednego miejsca.

Taki sposób działania narażałby duży koncern na kłopoty wizerunkowe. Ale to ferma osoby prywatnej, a transporty warchlaków od samego powstania przywozi pośrednik – firma będąca jednocześnie importerem jak i operatorem tuczy kontraktowych. Tożsamość docelowych odbiorców pozostaje zagadką. Nazwa konkretnego producenta pojawia się w dokumentach TRACES tylko w maju 2023 r.: pośrednik regularnie obsługujący fermę przywozi cztery transporty duńskich warchlaków zamówione na firmę Sokołów. 

Zapytaliśmy Sokołów o import warchlaków i współpracę z rolnikami oraz pośrednikami. Firma nie odpowiedziała na nasze pytania dotyczące importu, z pośrednikami czy bez. Według rzecznika firmy, jedynym związkiem Sokołowa z fermą jest „sporadyczna” współpraca – w 2023 r. zawarł z nim dwie umowy na tucz własnych warchlaków oraz kilkukrotnie dokonywał zakupów innych tuczonych tam świń.

Kiedy zaczęła się współpraca i czy Sokołów ma umowę z pośrednikiem? Na te pytania nie dostaliśmy odpowiedzi.  Firma podkreśla, że 99 proc. żywca do uboju pochodzi z Polski. To oznacza, że świnie były tutaj tuczone – ale niekoniecznie urodzone. 

Według danych z systemu TRACES do których mamy dostęp, w samym 2022 r. Sokołów zamówił „na siebie” ponad 175 tys. duńskich świń do odbiorców w całej Polsce. Ile kupił świń importowanych przez pośredników? Nie wiadomo.

Ferma w Sikorach, 2023 r.

Rzecznik Sokołowa twierdzi, że tucz kontraktowy w Polsce to wynik stanu rynku, nie działań producentów mięsa. Dodaje, że tylko 5 proc. dostaw do zakładów firmy pochodzi od hodowców, z którymi współpracują bezpośrednio w ramach tuczu kontraktowego. W takich przypadkach Sokołów jest właścicielem stada, a firma audytuje gospodarstwa „minimum trzy razy”. Zazwyczaj jednak polega na oświadczeniach dostawców – zakładając, że bez dopełnienia takich formalności jak pozwolenie zintegrowane (rodzaj licencji) ferma nie zostałaby dopuszczona do funkcjonowania przez władze. Nasze ustalenia pokazują, że rzeczywistość przeczy temu założeniu.

Co z gospodarstwami zarządzanymi przez pośredników? Jaki procent pochodzi od nich? Nie uzyskaliśmy odpowiedzi. Jeśli zaś chodzi o kontrolę, to w takich przypadkach Sokołów weryfikuje konkretne fermy tylko w razie konkretnego sygnału o nieprawidłowościach – i po uprzednim powiadomieniu operatora tuczu.

Fermy krzaki

Wśród miejsc, do których duńskie świnie przyjeżdżają od ponad dekady, są też gospodarstwa po spółce BM Kobylin. W czasach świetności firma dysponowała ponad 80 tys. miejsc tuczowych. Niektóre z gospodarstw BM Kobylin pozwoleń zintegrowanych nigdy nie miały – bo według organów odpowiedzialnych za ich wydawanie w ogóle nie powinny być dopuszczone do użytkowania. 

Perłą w koronie była ferma w Krzykowie. Częściowo samowola budowlana, pokryta azbestem, pozbawiona wentylacji, ale z miejscem na 20 tys. świń. Oczywiście bez pozwolenia zintegrowanego – ferma została podzielona na pięć części i wydzierżawiona spółkom o bliźniaczych nazwach – BigAgro, ProdAgro czy TuczAgro.

Ferma w Krzykowie, 2020 r. Zdjęcie: Andrew Skowron

Duńskie warchlaki do BM Kobylin dostarczała Farm2Farm, firma, której wspólnikami byli duński hodowca oraz Adam Kośmider – dwukrotny kandydat Prawa i Sprawiedliwości na prezydenta Leszna (2014 i 2018) oraz niedoszły senator (2019). Po przekazaniu udziałów w firmie karierę kontynuował jako prezes spółki skarbu państwa – Ośrodka Hodowli Zarodowej Garzyn, odpowiedzialnego za zasoby genetyczne zwierząt gospodarczych.

W 2016 r. BM Kobylin wpadła w tarapaty finansowe – wedle mediów branżowych – również ze względu na wielomilionowy dług u dostawcy warchlaków. Rok później trzeci z udziałowców Farm2Farm powołał Polską Grupę Producentów Bydła i Trzody (PGPBiT), która zaczęła prowadzić tucz w budynkach upadającej firmy. W 2019 PGPBiT stał się największym docelowym odbiorcą duńskich warchlaków.

Świnie w Krzykowie pojawiły się z dnia na dzień w 2018 r. Następnie firma próbowała zalegalizować produkcję występując o pozwolenie – bezskutecznie, ale produkcja trwała. Poszczególne przesyłki zamawiała na fermę cała siatka firm, w większości powiązanych z dzierżawcą. Po dwóch latach protestów i interwencji oraz wymierzeniu 100 tys. zł kary zwierzęta zniknęły – ale tylko na kilka miesięcy, podczas których firma ponownie próbowała uzyskać pozwolenie. Marszałek ponownie odmówił, ale świnie i tak przyjechały. Ferma działała jeszcze przez rok.

Cui bono? Według ówczesnego dyrektora operacji, wypowiadającego się dla „Wieści Rolniczych”, chęć wykorzystania miejsc w BM Kobylin na ponad 80 tys. świń wyrażały w 2016 m.in. Agri Plus i koncern paszowy Cargill. Do bezpośredniej współpracy nie doszło.

Jednak w sprawozdaniu z 2019 r. PGPBiT ujawnia nazwę głównego odbiorcy świń sprowadzonych i utuczonych przez PGPBiT – jest nim Agri Plus. Ślady po bliższej współpracy znajdujemy też w TRACES – jeszcze w 2020 r. Agri Plus zamawiał dostawę duńskich świń dla innego gospodarstwa PGPBiTu.

Na pytanie o okres i warunki współpracy z PGPBiT Agri Plus ograniczył się do zapewnienia, że nie współpracuje z firmą.

Z umów i sprawozdań wynika, że za zakontraktowanego tucznika rolnik dostaje od 30 do 50 zł, od których często musi odliczyć jeszcze część poniesionych kosztów. Główna zasada takiej działalności – jak najwięcej i jak najmniejszym kosztem – na kimś musi się zemścić. Na świniach, na sąsiadach, lub na innych rolnikach.

Zaplecze fermy w Swojęcinie, 2023 r.

Publikacja powstała w ramach projektu Bertha Challenge 2023 poświęconego żywności. Projekt realizowany jest przy wsparciu Bertha Foundation.

Avatar photo

Julia Dauksza

Dziennikarka FRONTSTORY.PL. Researcherka OSINT z doświadczeniem w międzynarodowych projektach śledczych OCCRP i VSquare. Współpracowała z organizacjami pozarządowymi. Stypendystka Bertha Fellowship 2023.

CZYTAJ WIĘCEJ