Skip to content
Menu

OD DŁUŻNIKA
DO NARODOWCA

Mariusz Sepioło, Konrad Szczygieł
Ilustracja: Wicha&Frycz

30 grudnia 2021

Robert Bąkiewicz, organizator i twarz Marszu Niepodległości, mocno podkreśla przywiązanie do wartości chrześcijańskich. Opowiada, jak ważną rolę odgrywa dla niego rodzina, ale milczy o rozwodzie, który zbiegł się w czasie z upadłością jego firmy.

  • Gdy Robert Bąkiewicz wszedł w kontakt z dużymi pieniędzmi, jego firma splajtowała a nad nim samym zawisł siedmiomilionowy dług.
  • Organizator Marszu Niepodległości – były bankrut – zarządza dziś strukturą, która pobiera miliony państwowych dotacji.

Robert Bąkiewicz jest skruszony i skupiony. Wie, że to moment, w którym powinien mówić prawdę. Jest 20 stycznia 2016 r., a Bąkiewicz snuje opowieść o sobie przed sądem upadłościowym w Warszawie. „Nie jestem nigdzie zatrudniony. […] Z dorywczych prac uzyskuję średnio środki w wysokości 500–800 zł miesięcznie” – zeznaje przyszły organizator Marszu Niepodległości.  

Powodem, dla którego 40-letni Bąkiewicz stoi przed sądem, nie jest jego działalność polityczna. W 2011 r. jego firma obróciła się w ruinę, a on zostawił za sobą blisko siedmiomilionowy dług. 

Pięć lat później, w styczniu 2016 r., kończy się proces, którego finałem ma być umorzenie długów. To dlatego Bąkiewicz musi wypaść na rozprawie przekonująco – sąd zdecyduje, czy od teraz będzie żył z czystą kartą. Z jego opowieści wyłania się obraz przegranego biznesmena: mieszka z rodzicami, łapie się dorywczych prac. Po tym, jak położył biznes, rozwiodła się z nim żona. „Zarzucała mi nieudolność w prowadzeniu działalności” – mówi w sądzie.

Historie warte uwagi.
Zapisz się na nasz Newsletter
żeby żadnej nie przegapić

Poszliśmy tropem tych zeznań. Przekonaliśmy się, że opowieść o rozsypanym związku kłóci się nie tylko z tą oficjalną, powtarzaną w wywiadach, ale i z faktami. 

Robert Bąkiewicz od lat podkreśla przywiązanie do wartości chrześcijańskich. Opowiada, jak ważną rolę w jego życiu odgrywa rodzina. Niespełna trzy lata po gorzkich wyznaniach w sądzie jako kandydat na prezydenta Pruszkowa publicznie dziękuje żonie (wtedy formalnie byłej) za wsparcie. Tymczasem ustaliliśmy, że Robert i Sylwia Bąkiewiczowie – oraz ich dzieci – tworzyli zżytą rodzinę w chwili rozwodu i w czasie upadłości firmy. I tworzą ją nadal. 

Figlarz ze Żbikowa

W sądzie w 2016 r. Bąkiewicz brzmi jak życiowy rozbitek, opuszczony przez najbliższych. Ale publicznie tematu rozwodu nie porusza. Nie wspomina o nim w licznych wywiadach, których udziela Mediom Narodowym. Oficjalnie zawsze podkreśla, jak ważne są dla niego tradycyjne wartości. Pytany o przemianę z biznesmena w narodowca recytuje to samo: zmieniła go katastrofa smoleńska i to, jak relacjonowały ją media. 

Robert Bąkiewicz podczas Marszu Niepodległości, Warszawa, 11.11.2021. Zdjęcie: Damian Lugowski / Forum

Podwarszawski Pruszków dzielą na pół kolejowe tory. Na południu – urzędy, puby, centrum. Na północy – osławiony Żbików z osiedlem domów jednorodzinnych. Robert, rocznik ’76, z przyszłą żoną Sylwią zna się od dzieciństwa. Oboje – jak opowiadają nam znajomi pary – chodzą do tej samej, żbikowskiej podstawówki numer 10. 

Ojciec Bąkiewicza działa w Solidarności, przynosi do domu bibułę. W domu dużo mówi się o historii, o polityce, a już za wolnej Polski o tym, co wydarzyło się po Okrągłym Stole. „Pamiętam jak [ojciec] oglądał Urbana, były takie konferencje prasowe […] i klął strasznie. Ja byłem dumny z ojca, że on tak przeklina na tego złego człowieka” – wspomina Bąkiewicz w wywiadzie dla Mediów Narodowych. W dzieciństwie czuje do rodziców respekt. „Widziałem w domu, w którym miejscu pasek wisi” –  dodaje.

Dla młodego Roberta ważny jest też piłkarski trener. Według niektórych działaczy Znicza Pruszków Bąkiewicz był dobrze zapowiadającym się napastnikiem. Były trener juniorskiej kadry, Ryszard Dumała, przez rok miał Bąkiewicza pod swoimi skrzydłami: – Chyba ktoś w klubie fantazjował o tym, że się dobrze zapowiadał. Pamiętam tylko, że lubił figle – mówi nam trener.

Bąkiewicz przyznaje, że w młodości trochę „łobuzował”, że był „dresiarzem”. Mimo to skończył prestiżowe pruszkowskie liceum im. Tomasza Zana. Gdy dziś pytamy o niego w szkole, dyrektorka zasłania się ochroną danych osobowych i pilnuje, abyśmy szybko opuścili budynek.

 

Nikt z naszych rozmówców nie pamięta, by Bąkiewicz w młodości miał prawicowe poglądy. Nikt nie przypomina sobie, żeby był szczególnie religijny. 

Biznes z własnym biurowcem

W latach 90. w Pruszkowie na ulicach słychać strzały, miastem trzęsie lokalna mafia. Ze Żbikowa wywodzą się słynne postacie mafijnego Pruszkowa. Bąkiewicz, pochodzący z sąsiadującego ze Żbikowem Gąsina, dorasta w cieniu gangów. „To mnie pokaleczyło” – wyzna w jednym z wywiadów.  

Narodowcy, którzy go znają, opowiadają, że gdy Bąkiewicz pojawił się w ich środowisku, budował wokół siebie legendę faceta z Pruszkowa, w domyśle: z TEGO Pruszkowa.  

Ale inni znajomi zapewniają, że Bąkiewicz z TYM Pruszkowem nie miał nic wspólnego. – Pamiętam chłopaków z mafii, Roberta wśród nich nie było – zapewnia Maciej Filipowicz, właściciel pruszkowskiej pizzerii, który zetknął się z Bąkiewiczem przy okazji uroczystości patriotycznych.

Po maturze Bąkiewicz idzie na studia w Państwowej Wyższej Szkole Handlu i Prawa w Warszawie. Nigdy ich nie skończy. Najpierw pracuje w firmie ojca, ale szybko zakłada własną o nazwie SIR-BUD. Branża – budowlanka. Prowadzi ją od 1998 r., aż do upadku w 2011 r.

M. współpracuje z Bąkiewiczami, ale to oni są wyżej w hierarchii i decydują o kierunkach biznesu. – Robert zarządzał twardą ręką – wspomina po latach M., kiedy spotykamy się w jednej z podwarszawskich miejscowości. – Byli tacy, którzy po rozmowie z nim wychodzili z pokoju z płaczem.

Firma zatrudnia w pewnym momencie około sześćdziesiąt osób, także Ukraińców, choć – jak pamięta M. – Bąkiewicz już wtedy nie pała sympatią do innych narodowości. 

SIR-BUD rośnie w siłę, ma kilka składów budowlanych, bierze duże prace wykończeniowe, jest podwykonawcą dla międzynarodowych firm. Bąkiewicz buduje nieduży biurowiec w Pruszkowie, ale zanim SIR-BUD zdąży się tu wprowadzić, będzie go musiał sprzedać, by spłacać długi. 

Mróz wykańcza firmę

Każde z małżonków Bąkiewiczów prowadzi osobną działalność gospodarczą – Robert ma SIR-BUD, a Sylwia S-BUD (powstał w 2006 r.). Obie działalności są zarejestrowane pod tym samym adresem w mieszkaniu na warszawskiej Pradze i zajmują się tym samym: budowlanką. W 2007 r. Bąkiewiczowie podpisują intercyzę – adres będą mieli wspólny, ale majątek oddzielny. 

Kryzys przyjdzie dwa lata później. „Pierwsze problemy finansowe zacząłem mieć w 2009 r., pewne zobowiązania zacząłem regulować z opóźnieniem” – opowie przed sądem Bąkiewicz. I dalej: „Kumulowały się zobowiązania w stosunku do mnie z powodu niepłacenia mi należności oraz problemów finansowych firm, z którymi współpracowałem […]”.

– Robert zarządzał twardą ręką – wspomina były wspólnik Bąkiewicza. – Byli tacy, którzy po rozmowie z nim wychodzili z pokoju z płaczem.

Bąkiewicz likwiduje hurtownie i składy budowlane w Błoniu i Sokołowie. Zwalnia część pracowników. Skupia się na usługach. Gwoździem do trumny SIR-BUDU jest zima 2010 r. Jest kryzys, mrozy powodują przestoje, a leasingi, raty kredytów, wynagrodzenia i podatki trzeba płacić.

„Nieuregulowane pozostają przede wszystkim zobowiązania wobec banków, nie pamiętam kwoty. Narastały odsetki. Myślę, że kwota z kredytów wynosi ok. 5 mln zł” – mówi przed sądem Bąkiewicz. 

Z akt upadłościowych wynika, że jego długi wyniosą w sumie blisko 7 mln zł.

M., były współpracownik Bąkiewiczów: – Powiem tak: nie każdy wyszedł dobrze na interesach z nimi. Są ludzie, którzy zostali, że tak powiem, oszukani. To sobie można znaleźć w internecie.

Według zeznań Bąkiewicza, zanim zamknie biznes, ma ze Strabagiem, międzynarodową spółką budowlaną, dwa kontrakty opiewające na ok. 2,5 mln zł. Czego dotyczą? Rzecznik prasowy Strabagu tłumaczy, że jeśli takie kontrakty były, to w czasach, których obecni pracownicy nie pamiętają. Prosimy go o odszukanie dokumentacji – bez skutku. Również Robert Bąkiewicz nie odpowiada na pytania o kontrakty. 

Rozwód z syndykiem w tle

W internecie można znaleźć wpis o tym, że SIR-BUD miał nie płacić podwykonawcom, a wszystkie jego zobowiązania miała przejąć spółka INTER-S. Sprawdzamy – spółka INTER-S powstała tuż przed ogłoszeniem upadłości firmy Bąkiewicza, w grudniu 2010 r. W jej władzach znalazła się Sylwia Bąkiewicz. 

Między grudniem 2010 r. a latem 2011 r. bieg wypadków przyspiesza. 30 grudnia 2010 r. małżeństwo Bąkiewiczów składa do sądu pozew rozwodowy, a w lutym 2011 r. Bąkiewicz składa w sądzie wniosek o upadłość firmy. W kwietniu jeden sąd zatwierdzi wniosek o upadłość, inny orzeknie o rozwodzie. 

Jeszcze w marcu 2011 r. Robert Bąkiewicz przepisuje na córkę (wówczas ośmioletnią) nieruchomość przy ul. Przechodniej w Pruszkowie. Na rozprawie zezna, że zrobił to na prośbę żony.

Po rozwodzie, do czasu gdy córka stanie się pełnoletnia to rodzice – wspólnie lub jedno z nich, w zależności od orzeczenia sądu – będą decydować o losach nieruchomości. W późniejszych latach to właśnie tam rozwiedziony z Sylwią Robert będzie rejestrował narodowe stowarzyszenia. 

Nieruchomość z Przechodniej będzie też zarzewiem konfliktów. Podczas procesu upadłościowego Bąkiewicza syndyk uzna, że działanie narodowca było nielegalne – ostatecznie syndyk dostaje od sądu zgodę na sprzedaż prawa do połowy domu i działki na Przechodniej (nie znajdzie się kupiec). 

Sylwia Bąkiewicz też nie poradzi sobie w biznesie. Latem 2011 r. sprzedaje udziały w INTER-S, choć spółka na koniec roku przynosi blisko 3 mln zł przychodu i 270 tys. zysku –  a jej własną firmę S-BUD przez cztery lata likwiduje syndyk. W 2013 r., aby spłacić długi firmy, syndyk sprzedaje jej działkę. Ofertę – 150 tys. zł – składa były wspólnik Sylwii Bąkiewicz z INTER-S, Rafał Ugorowski. To on kupuje też część wierzytelności firmy.

Dlaczego Ugorowski skupował od Bąkiewiczowej – najpierw udziały w INTER-S, a potem wierzytelności jej firmy? Dziś biznesmen nie chce o tym rozmawiać. Mówi, że niczego już nie pamięta: – Nie mam dziś z tym człowiekiem nic wspólnego – ucina. 

Moralnie jestem w porządku

Mimo rozwodu Sylwia i Robert utrzymują nadzwyczaj dobre relacje, a była żona jest wobec byłego męża wyrozumiała.

Chociaż nad Bąkiewiczem – w chwili rozwodu ojcem trojga dzieci – ciążą zobowiązania alimentacyjne, to nie musi ich płacić, bo – jak tłumaczy przed sądem – ma w tej sprawie z żoną „ustne porozumienie”. „[Żona] zna moją sytuację i ustaliliśmy, że jak tylko ona się poprawi, to wtedy będę płacił. Moje niektóre błędy wynikają prawdopodobnie z nieznajomości przepisów prawa. (…) Moralnie nie mam sobie nic do zarzucenia” – tłumaczy.  

Ustalamy, że Robert i Sylwia Bąkiewiczowie rodzinę tworzyli wtedy i tworzą ją nadal, a ich rozwód zaistniał tylko na papierze.

Bliżsi i dalsi współpracownicy Bąkiewicza o rozwodzie nic nie słyszeli. – Nie, nie jest po rozwodzie. Ma jedną żonę i dziś już czworo dzieci – mówi narodowiec blisko współpracujący z Bąkiewiczem. – Chyba, że kiedyś miał ślub cywilny z jakąś, a potem kościelny z inną, ale wątpię.

Sam Bąkiewicz podkreśla w wywiadach, że w trudnych czasach żona od niego nie odeszła. Według niego, był to z jej strony „szczyt człowieczeństwa”. 

Hasło do skandowania

Po niepowodzeniach w biznesie Bąkiewicz wpada w psychiczny dołek. W wywiadzie dla Mediów Narodowych przyznaje, że w pewnym momencie „piramida postawiona na piasku” zaczyna mu się zawalać. Mowa o poprzednim życiu, sprzed przemiany w narodowca: biznes, pogoń za pieniądzem. Po upadku firmy ma dużo czasu by myśleć, czytać, oglądać. W telewizji widzi tylko „lubieżność”, „homoseksualizm”, moralny relatywizm. Dołącza do środowiska niszowego tygodnika „Polska Niepodległa”. 

Wraca na chwilę do piłki nożnej – zaczyna grać w małym Legionie Pruszków. Z numerem 18, jak w młodości – w ataku. Z takim samym zapałem idzie w stronę religii. Zaczyna się dużo modlić. Z czasem stanie się katolickim radykałem, fundamentalistą. Na msze jeździ dziś do Warszawy do lefebrystów, którzy odprawiają msze po łacinie, tyłem do wiernych. 

Do kariery w środowisku narodowców Bąkiewicz przystępuje z czystą kartą. 20 stycznia 2016 r. sąd orzeka w jego sprawie: umarza w całości niezaspokojone zobowiązania. 

Bąkiewicz dołącza do nieformalnej grupy nacjonalistów pod nazwą Narodowy Pruszków. Ale wtedy coraz silniejszy i coraz głośniejszy na ulicach staje się Obóz Narodowo-Radykalny (ONR) – skrajnie nacjonalistyczna organizacja z korzeniami jeszcze przed wojną. Bąkiewicz wstępuje w końcu do brygady mazowieckiej obozu. Dużo czyta o myśli narodowej: Dmowski, Mosdorf, Piasecki. Poznaje Tomasza z Akwinu, podoba mu się idea Ordo Caritatis, „porządek miłosierdzia” – w pierwszej kolejności pomagać najbliższym, dopiero potem innym. Dla Bąkiewicza najbliżsi to rodzina i naród. Inni to na przykład uchodźcy.

Zrzut ekranowy ze strony http://onrpruszkow.blogspot.com/, Robert Bąkiewicz na dole po lewej stronie.

Niechęć do imigrantów nie kłóci mu się z przykazaniem miłości bliźniego. – Czy jego religijność jest na pokaz? Nie, wręcz przeciwnie. Jest bardzo „gorący” – mówi znający go narodowiec. – Nieraz razem się modliliśmy w siedzibie Mediów Narodowych, gdy wybijała godz. 12. I nie było to odklepywanie. Wiem, że Robert modli się nie tylko za przyjaciół, ale także za wrogów. Kiedyś modliliśmy się za masonów. 

W ONR szybko zyskuje reputację człowieka zaangażowanego, wręcz fanatycznie oddanego sprawie. Szybko pnie się w hierarchii, dostaje ważne zadania. Coraz częściej pokazuje się na ulicznych manifestacjach. Pełni funkcję zapiewajły, podaje tłumowi hasła do skandowania. 

W kwietniu 2016 r. przyjeżdża do Białegostoku. ONR idzie przez miasto z okazji 82. rocznicy powstania swojej organizacji (chodzi o 14 kwietnia 1934 r. – datę powstania przedwojennego, rozwiązanego trzy miesiące później ONR). Bąkiewicz pilnuje, żeby szereg był równy, a krok miarowy. Wrzeszczy do działaczy: „Równać szyk! Równać szyk!”.

Do prokuratury okręgowej w Białymstoku wpływa doniesienie o popełnieniu przestępstwa. Rafał Gaweł, jeden z założycieli Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych (dziś ścigany za oszustwa finansowe, azylant polityczny w Norwegii) relacjonuje, że podczas marszu skandowane były nawołujące do przemocy hasła, w tym „A na drzewach zamiast liści będę wisieć syjoniści”. Gaweł tłumaczy, że jego babka jest z pochodzenia Żydówką, a on sam czuje się syjonistą.

Zaczyna się kilkuletnia przepychanka między pokrzywdzonym a prokuraturą, w końcu w 2020 r. sprawa trafia do sądu.

Robert, mózg operacji

Z zeznań narodowców wynika, że Bąkiewicz jeszcze w 2016 r. jest szeregowym działaczem, niczym się nie wyróżnia. Na rozprawy przyjeżdża już jako publiczna persona, członek zarządu ONR i szef Stowarzyszenia Marsz Niepodległości. Zarzutom zaprzecza. — To jakiś żart, oczywiście nie przyznaję się do winy – oświadcza.

W procesie skazanych zostaje dwóch członków ONR – ten, który podawał hasło tłumowi (rok więzienia i grzywnę), i inny, którego skandowanie zostało nagrane przez policjantów (sześć miesięcy w zawieszeniu na dwa lata i grzywnę). Bąkiewicz zostaje uniewinniony. 

– To ja zdecydowałem, żeby go wciągnąć do zarządu głównego. Dlaczego? To był taki człowiek, że jak wszyscy mówili nie da się, to on przychodził i mówił, że się da – opowiada nam Tomasz Dorosz, przez krótki okres kierownik główny ONR, dziś w Stowarzyszeniu Marsz Niepodległości. 

Karierę Bąkiewicza-narodowca napędza projekt Mediów Narodowych – redakcji składającej się z narodowców, prowadzącej portal internetowy i kanały w mediach społecznościowych. To dzięki jego staraniom udaje się go rozwinąć do dzisiejszych rozmiarów. 

Po upadku firmy ma dużo czasu by myśleć, czytać, oglądać. W telewizji widzi tylko „lubieżność”, „homoseksualizm”, moralny relatywizm.

Wpada też na pomysł zbiórki środków na działalność stowarzyszenia. Chętni mogą przy przelewie podać numer telefonu. – Numery trafiały do bazy. W ten sposób budowano bazę kontaktów do dziesiątek tysięcy ludzi – opowiada Dorosz. – To Robert był mózgiem tej operacji. Jako kierownik główny nie brałem do zarządu swoich kolegów, tylko ludzi, którzy mogliby nas rozwinąć. A taki był Robert.

W 2018 r. w czasie rozłamu w ONR (oficjalnie z powodu „różnicy zdań w wizji rozwoju”) Bąkiewicz odchodzi razem z Doroszem. Od teraz działa przede wszystkim w Stowarzyszeniu Marsz Niepodległości, wkrótce zostanie jego prezesem. 

Kto nie ryzykuje, nie pije szampana

Na piątym piętrze wieżowca przy ul. Słomińskiego na warszawskim Muranowie mieszczą się biura Stowarzyszenia Marsz Niepodległości i Mediów Narodowych. W środku schludnie i nowocześnie. Przeszklone pokoje, w oddali studio z green screenem. W poczekalni mała biblioteczka. Kilka tytułów: „Obława na Wyklętych”, „O wychowaniu narodowym”, „Cywilizacja Żydowska”. 

Warszawski wieżowiec, w którym mieszczą się biura Stowarzyszenia Marsz Niepodległości i Mediów Narodowych. Zdjęcie: Konrad Szczygieł

Roberta Bąkiewicza nie zastajemy – podobno ostatnio często pracuje z domu. Wychodzi do nas Tomasz Kalinowski, dyrektor zarządzający i redaktor naczelny Mediów Narodowych. Zna się z Bąkiewiczem jeszcze z czasów ONR-u. Gdy pytamy o historię jego szefa, ma dla nas propagandowy materiał – wywiad Bąkiewicza dla Mediów Narodowych. Od siebie dodaje: – Ma naturalny zmysł menedżerski. Wcześniej był przedsiębiorcą, naturalnie wychodziły więc te cechy charakteru. Ma charyzmę.

Czy Kalinowski wie, dlaczego biznes Bąkiewicza upadł? – Było to związane z kryzysem, wiadomo – mówi Kalinowski. – Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana.

Dziś, jako prezes stowarzyszenia i działacz narodowy Bąkiewicz buduje znaczące zasięgi w mediach, także społecznościowych. Na Twitterze obserwuje go ponad 34 tys. osób. Na Facebooku prawie 47 tys. Kanał Mediów Narodowych ma 246 tys. subskrybentów na YouTubie. A zasięgi przekładają się na datki.

 

Jak wynika z oficjalnego sprawozdania, w 2020 r. Stowarzyszenie Marsz Niepodległości ma 1,4 mln zł przychodów. 308,8 tys. zł pochodzi z 1 proc. podatku, ponad 733 tys. zł z darowizn, a 95 tys. zł ze zbiórek. Z innych źródeł pochodzi 262 tys. zł.

– Ta działalność stała się dla niego pracą – przyznaje narodowiec Tomasz Dorosz. Inny narodowiec, Konrad Smuniewski, dodaje: – Jest takie popularne hasło: nacjonalizmu nie włożysz do garnka. I tak myśli większość nacjonalistów: że nie wolno zarabiać na idei. Robert rozumie, że tak powinno to wyglądać. 

W 2021 r. przed sądem w Białymstoku Bąkiewicz zeznaje, że pracuje jako dziennikarz w Mediach Narodowych i pobiera wynagrodzenie 4 tys. zł netto miesięcznie.

Mam tu na was iPhone’a

Gdy Robert Bąkiewicz angażuje się w jakiś projekt, to na całego. Zawsze do końca, do wyczerpania baterii. Tak było, gdy został biznesmenem, gdy próbował wrócić do piłkarstwa, wreszcie gdy odkrył w sobie narodowy patriotyzm.   

Jak z budowlańca zostaje liderem narodowców? – Jak już Robert się na czymś zafiksował, to nie było zmiłuj. Jak po latach znowu zaczął grać w piłkę, to by na tym boisku spał – wspomina dawny znajomy M. Taki obrazek powtarza się w opowieściach o nim: Robert, który z jednej „zajawki” wchodzi w drugą. Jeśli budowlanka, to do ostatniej cegły. Jeśli skandowanie na wiecach, to do zdartego gardła. – Robert ze swoim fanatyzmem gromadzi wokół siebie podobnych ludzi: fanatyków – uważa M., dawny kompan. 

Konrad Smuniewski: – Robert odsiewa ludzi, którzy nie wiedzą, czego chcą. Wiele osób chciałoby coś zmienić, ale bez poświęcania się. Robert odsiewa działaczy, którzy wymagają od wszystkich, tylko nie od siebie. 

Tomasz Dorosz: – W ONR zarządzał twardą ręką, ale obóz zawsze był tak zarządzany. W tej organizacji nie funkcjonuje demokracja. Im silniejszą ręką rządzisz, tym bardziej jest to doceniane.

W 2021 r. stowarzyszenia Bąkiewicza (Marsz Niepodległości i Straż Narodowa, założona, by „bronić kościołów” w czasie masowych protestów po wyroku Trybunału Konstytucyjnego dot. aborcji) otrzymują – jak ustalą dziennikarze OKO.PRESS – 3 mln zł dotacji z rządowego Funduszu Patriotycznego. 

Ale flirt z władzą zaczyna się wcześniej. W jednym z ujawnionych przez Poufną Rozmowę maili Michał Dworczyk pisze w lipcu 2020 r. do premiera Morawieckiego: „Trochę szkoda, że oddaliśmy te kontakty z narodowcami, bo choć Piotr [Gliński – przyp. red.] jest naszym 100 proc. sojusznikiem, to takie kontakty warto mieć bezpośrednie. Jak wiemy, czasem są one bardzo cenne. Od kilku lat budowałem z nimi relacje, a po organizacji Marszu Niepodległości w 2018 r. te relacje naprawdę były już niezłe i mogliśmy to nadal rozwijać”.

Z Robertem Bąkiewiczem umawiamy się w pruszkowskiej restauracji. Pojawia się w eleganckim płaszczu, ale zanim cokolwiek powie, podnosi rękę ze smartfonem i oświadcza, że nagrywa nasze spotkanie. Dlaczego? Nie ma do nas zaufania.

Jest uprzejmy, ale zdenerwowany. Raz mówi, że nie zna naszych intencji, za chwilę przekonuje, że wie, do czego służą media. Do czego? Twierdzi, że na pewno nie do tego, żeby przekazywać prawdę, ale żeby stworzyć pewną narrację.

Ma pretensje, że pytamy znajomych o jego sprawy rodzinne, o żonę. W końcu oświadcza: dziś żadnego wywiadu nie udzieli. Stawia warunek: będziemy mogli zadawać pytania, ale tylko jeśli on też będzie mógł pytać. O co? O nasze rzekome związki z zagranicznymi organizacjami, o pompowanie przez nie pieniędzy tylko po to, żeby dziennikarze mogli pokazać go jako negatywnego bohatera.

Robert Bąkiewicz wchodzi do pierwszej ligi

Pytamy go o powody upadku firmy, o rozwód z żoną, o ambicje polityczne i relacje z władzą – ale za każdym razem Bąkiewicz wymiguje się od odpowiedzi. W końcu robi wyjątek, gdy pytamy o rozdźwięk między wartościami chrześcijańskimi a byciem rozwodnikiem. Odpowiada pytaniem: jak sądzimy, jaki związek mają sakramenty z kwestiami prawnymi?

W tym pytaniu lidera narodowców ma kryć się odpowiedź na nasze wątpliwości. 

– Pana rozwód był tylko na papierze? – dopytujemy. 

Nie odpowiada. Zamiast tego długo milczy, szeroko się uśmiecha i mierzy nas wzrokiem. 

Tomasz Dorosz: – Robert już dawno temu widział się w roli społecznika, trybuna ludowego, który nie jest politykiem. Zdziwiłbym się, gdyby ambicje polityczne w nim jednak nie urosły. Za kilka lat nie będzie Kaczyńskiego, Macierewicza i Korwina Mikke, i prawicę w Polsce czeka rewolucja. I ten, kto będzie miał pieniądze, kontakty i media, będzie miał dobry punkt wyjścia, żeby wejść do pierwszej ligi.

Robertowi Bąkiewiczowi przed świętami wysłaliśmy mailem pytania, na które nie odpowiedział na spotkaniu w Pruszkowie. Do chwili ukazania się tego tekstu Bąkiewicz na nie nie odpowiedział. Przysłał mejla: nie zgodził się na autoryzację przytoczonych przez nas wypowiedzi i zabronił publikowania informacji, że w ogóle z nami korespondował. 

Śledztwo jest częścią projektu „Od dezinformacji do nienawiści” realizowanego z dotacji programu Aktywni Obywatele – Fundusz Krajowy finansowanego przez Islandię, Liechtenstein i Norwegię w ramach Funduszy EOG.

CZYTAJ WIĘCEJ